poniedziałek, 30 maja 2016

17. Czas powoli płynie

Ohayo,
zdaję sobie sprawę z godziny, jak i daty. Nawet nie będę się tłumaczyła, po prostu jestem leniwa i nie umiem organizować sobie czasu, a później siedzę po nocach i kończę rozdziały na blogi. xD
Zapraszam na rozdział. :)

~*~

    W dużej, dobrze oświetlonej sali znajdowały się dwie osoby. Były swoimi całkowitymi przeciwieństwami - on uosabiał wszelkie dobro, dostatek, a ona chaos i śmierć. Byli niczym yin i yang, czarne i białe - tak różne względem siebie, a jednocześnie nie mogli bez siebie żyć. Na swój sposób dopełniali się, każde z osobna odgrywało swoją rolę, niezmienną od tysięcy lat.
    Morrigan krążyła po pomieszczeniu pod postacią pięknej, rudowłosej kobiety. Długie miedziane loki opadały na plecy, zasłaniając wycięcie w czarnej, prostej sukni. Wiele wieków temu, będąc pod postacią Morgany Le Fay, przywiązała się do tego koloru włosów, niejednokrotnie rezygnując z czarnych. Chociaż musiała przyznać, że wszystko zależało od jej humoru. A dziś była w miarę zadowolona. Patch Village pogrążało się w chaosie, szamani nie wiedzieli czego się spodziewać. Cały czas szukali na nią haków w legendach i podaniach, co było dla niej niezwykle zabawne. Najbardziej cieszył ją jednak fakt, że Wielka Rada Szamanów milczała tak samo jak ich Król Duchów.
    - To jak, Dagdo? Mogę na ciebie liczyć w Samhein tak samo jak ty na mnie wiele lat temu? - zapytała, przystając na środku sali. Zmrużyła powieki, patrząc na boga przez cienkie szparki.
    Dagda poruszył się niespokojnie na swoim tronie. Nie chciał całkowitej zagłady ludzkości, co wiązało się z pomocą dla Morrigan. Miał świadomość, że w ten sposób Turniej Szamanów znowu zostanie przerwany, a Król Duchów zwątpi w odnalezienie wybrańca, który ocali planetę. Z drugiej strony dawniej przysiągł Morrigan przysługę, jaką tylko będzie chciała, w zamian za pomoc w pokonaniu Fomorian. O nic nie prosiła, aż do teraz. Dagda był rozdarty między tym, co słuszne, a własnym honorem.
    - Dałem słowo. Dobrze wiesz, że jestem związany przysięgą krwi - odparł niechętnie, przypominając sobie układ zawarty wiele lat temu.
    - Cieszy mnie taka odpowiedź. - Uśmiechnęła się demonicznie, a jej czarne oczy zabłyszczały. Nic nie cieszyło jej bardziej od wizji świata pogrążonego w chaosie. Oczami wyobraźni widziała wszechobecną anarchię, krew płynącą ulicami, zmieniającą zabarwienie wszystkiego wokół. - Mam nadzieję, że mnie nie wystawisz.
    - Jakby to było takie proste, to już byłabyś martwa, Morrigan. W każdym bądź razie, masz moje słowo. W Samhein daję ci wolną rękę, tak jak obiecałem - powiedział Dagda. Był w pełni świadomy, że po święcie żniw nie będzie miał już do czego wracać. Krucza bogini nie oszczędzi nikogo i niczego, będzie z radością stąpać po ziemi zbrukanej krwią.
    Morrigan wyszła z sali, nie pożegnawszy się. Jej obcasy stukały o marmurową posadzkę, a dźwięk rozchodził się po całym korytarzu. Wszystko układało się po jej myśli, ale miała jeszcze dużo pracy. Został jej miesiąc na realizację swoich planów, miała wszystko poukładane i rozpisane z najmniejszymi szczegółami. Snuła swoje plany przez tysiąclecia, a Dagda nic nie mógł zrobić. Jeśli najwyższego boga w panteonie miała w garści, to tym bardziej szamani mogli zacząć spisywać testamenty. Praktycznie nic nie stało jej na przeszkodzie.
    Uśmiechnęła się, po czym zamieniła się w czarnego kruka, wzbijając się w powietrze. Czas na rutynowa kontrolę sytuacji w Patch Village.

    Dagda został sam. Oparł głowę na dłoni, zamykając oczy. Długo zastanawiał się, czy uda mu się podejść Morrigan. Chciał odwieść ją od jej planów przez tysiąclecia, ale ona była nieugięta. Za dobrze ją znał i wiedział, że miesiąc przed Samhein również nic nie wskóra. Obiecał, że nie będzie się mieszał, ale Morrigan zapomniała o jego kontaktach. W odpowiednim momencie skontaktuje się z kim trzeba, aby ocalić chociaż część ludzkości. Nie mógł od tak pozwolić kruczej bogini zniszczyć tego, na co pracował niemal od samego początku wszechświata.
    Na początku XX wieku spuścił nieco z tonu, ufając Morrigan. To był jego błąd, gdyż bogini wywołała dwie wojny, obejmujące zasięgiem całą planetę. Nie działała bezpośrednio, wiedziała, że ma za małą moc i nie mogła sama z siebie nic zrobić, ale umiała planować i knuć intrygi. Wiedziała gdzie pójść, co zrobić i powiedzieć, aby podsycić żarzącą się iskierkę, wzniecając w ten sposób konflikty międzynarodowe. Jej żywiołem była wojna, chociaż wolała obserwować swoje dzieło zamiast brać czynny udział w działaniach wojennych.
    Teraz wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, aby historia zatoczyła koło. Tylko był pewien problem - moc Morrigan rosła, a on czuł, że jego paradoksalnie spada. Wszystko przez Asakurę Hao, który doprowadził do przerwania Turnieju, pozwalając kruczej bogini zerwać się z uwięzi. Gwiazda Przeznaczenia i Gwiazda Zniszczenia zawsze były niemal równe, a Król Szamanów obierał własną drogę, prowadząc do przetrwania planety i ludzkości, ale tym razem było inaczej. Odwlekający się Turniej sprawiał, że Morrigan była coraz bardziej pewna swojej wygranej.
    Dagda mógł mieć żal do Asakurów - do Hao, jak i do Yoh - bo doprowadzili do takiego stanu rzeczy. Miał jednak nadzieję, że wszystko naprawią. Morrigan była trudnym przeciwnikiem, sam o tym wiedział i niejednokrotnie musiał naprawiać wyrządzone przez nią szkody. Ale wtedy miał moc, potrzebną do zdominowania bogini. Szamani mieli marne szanse na wygraną, chociaż wielokrotnie zaskakiwali Dagdę, co sprawiło, że patrzył na nich przychylniej. Tym razem musieli poradzić sobie bez niego, chyba że znajdzie sposób na Morrigan, w co coraz bardziej wątpił.

    Manta wracał razem z Faustem ze sklepu. Anna wysłała ich na zakupy z bardzo długą listą, więc obaj wracali obładowani produktami spożywczymi. Oyamada zastanawiał się, czy Kyouyama chce wykarmić połowę mieszkańców Patch Village, ale uświadomił sobie fakt, ile jedzenia pochłania Horo. Zapas jego wielorybiego tłuszczu już dawno się skończył i coraz częściej zaglądał do lodówki, co kończyło się pustką na półkach urządzenia.
    Blondynek westchnął, z trudem niosąc dwie torby z zakupami. Wrzesień powoli się kończył, ale dalej było gorąco. Włosy opadały Mancie na zroszone potem czoło, przez co było mu jeszcze cieplej.
    Zerknął na Fausta, który uśmiechał się w najlepsze. Zdawało mu się, że Niemiec nie odczuwa ani trochę ciężaru czterech, dość sporych siatek wypełnionych produktami spożywczymi. Obok nekromanty szła Eliza, właściwie to Manta zdziwiłby się, jakby jej z nimi nie było. Duch kobiety nie zostawiał Fausta zbyt często i każdy się przyzwyczaił, że wszędzie chodzą razem.
    Zbliżali się do domku, przed którym Yoh robił pompki. Anna siedziała z Tamao na ławeczce, obie sączyły przez słomkę mrożoną herbatę. Kyouyama z zadowoleniem stwierdziła, że Manta i Faust w miarę szybko wrócili, co oznaczało, że obiad będzie wcześniej niż zakładała.
    - O, świetnie, że już jesteście - zawołał Ryu przez okno.
    Szybko zbiegł po schodach, po czym odebrał siatki od Manty. Blondynek z ulgą usiadł pod ścianą, patrząc jak Faust swoją część zakupów wnosi za Ryu do domku. Miał szczerą nadzieję, że Horo nie zje wszystkiego tak szybko i na zakupy będzie musiał iść dopiero za kilka dni.
    - Dlaczego ty siedzisz? Łazienka sama się nie umyje - powiedziała oschle Anna do Oyamady.
    Manta miał serdecznie dość wszystkiego na dzisiaj, a to dopiero południe. Niestety miał również świadomość, że z Itako się nie dyskutuje. No chyba że chce się otrzymać darmowy talon na wieczne cierpienie. A Oyamada niespecjalnie chciał takowy bon otrzymać, więc niechętnie podniósł się z ziemi, po czym podreptał do domku. W budynku poczuł lekkie ochłodzenie powietrza, co przyjął z nieukrywaną ulgą. Może jednak umycie podłogi w łazience nie będzie jednak takie złe, pomyślał.
    Wchodząc do łazienki już wiedział, że nie powinien chwalić dnia przed zachodem słońca. Płytki na podłodze, jak i te na ścianach, były całe w brunatnych zaciekach. Wolał nie zastanawiać się, co tym razem się stało oraz kto tego dokonał, chociaż miał pewne podejrzenia, że to znowu dzieło Horo lub Choco. W każdym bądź razie kolor zacieków najpiękniejszy nie był, zwłaszcza na tle kremowo-białych płytek. Przynajmniej zapach wskazywał na to, że jest to sos z wczorajszej kolacji. Garnek po potrawie pod prysznicem potwierdzał tylko przypuszczenia Oyamady.
    W sumie nie jest tak źle. Ostatnio były buraczki na ścianach w salonie, pomyślał optymistycznie Manta. Płytki zdecydowanie łatwiej było umyć. Sos też był łatwiej zmywalny od buraczków. Z miną skazańca założył rękawice, złapał za szmatkę i wiadro, po czym z bojowym nastawieniem zabrał się do roboty.

    Hanagumi siedziały na ławeczce w centrum Patch Village. Korzystały z ostatnich cieplejszych dni w tym roku, wystawiając twarze do słońca. Rozmawiały o czymś, nawet zazwyczaj znudzona Marion wydawała się być zainteresowana tematem. Zupełnie nie przejmowały się szamanami przechadzającymi się po wiosce. Już dawno przyzwyczaiły się do niechęci, którą darzyli je inni. Przynajmniej miały spokój, biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy bali się Hao. Wiedzieli, na podstawie jakich kryteriów Asakura wybierał sobie uczniów, więc obawiali się zaczepiać popleczników piromana.
    - Wiesz - zaczęła Matilda - myślę, że niedługo się wszystko wyjaśni.
    - Mówisz? Rada nie pali się jakoś szczególnie do tego, żeby nam cokolwiek wyjaśniać - odparła Kanna. Wyciągnęła papierosa z paczki. - Tak naprawdę, to według mnie oni niewiele robią - dodała, po czym włożyła papierosa w usta. Odpaliła zapałkę, przypalając tytoń.
    - Myślę, że Hao ma już swój plan - powiedziała Marion.
    Kanna wypuściła dym nosem. Przestało ją dziwić to, że Phauna nie tytułuje Hao Mistrzem. Właściwie czuła w kościach nadchodzące zmiany od momentu, gdy Hao zaczął znikać wieczorami, a później Yoh zaczął przychodzić. No i cieszyła się, że jej przyjaciółka wydaje się być szczęśliwa.
    - Rada może się wypchać - stwierdziła Matilda.
    - Pewnie, wystarczy chwilę poczekać i całe Patch będzie huczało. - Kanna strzepnęła popiół. - Chociaż zastanawiam się, jaki Silva ma w tym wszystkim interes.
    - Nichrom ostatnio u niego był. Wychodził z uliczki, prowadzącej na zaplecze knajpy - powiedziała Mattise. Ostatnio jak wracała z przyjaciółkami do obozu, to zauważyła dezertera w tamtym miejscu, a wiedziała, że Silva miał dyżur. Poza tym rozmawiała czasami z Nichromem i wiedziała, iż do Karima na pewno nie poszedłby, więc zostawał tylko potomek Wielkiego.
    - W sumie to chyba mało mnie obchodzi, jakie mają wspólne interesy - mruknęła Marion, spoglądając przed siebie. Nigdy za bardzo nie interesowała się życiem innych szamanów, bo nie było jej to potrzebne do szczęścia. Nie lubiła dopytywać się innych o cokolwiek, jeśli miała coś wiedzieć, to sami jej powiedzą. Prosta zasada, której się trzymała.
    Kanna wzruszyła ramionami, przydeptując pet. Włoszka miała rację, że nie musiały wiedzieć, w jakich sprawach Nichrom przychodzi do Silvy. Właściwie to Indianin i tak robił, co chciał, więc nie przejmowały się tym. Skoro Hao przymykał na to oko, to i one powinny.

    - Pirika, długo jeszcze? - zapytał Horo, patrząc oczami szczeniaczka na siostrę, która siedziała z kamiennym wyrazem twarzy. W dłoni trzymała stoper, nie odzywając się do brata za to, co zrobili z Choco z łazienki.
    Usui stwierdziła, że musi ukarać Horokeu, więc podwoiła mu wszystkie ćwiczenia. Wiedziała, iż mało tym zdziała, ale może chociaż na kilka dni wybije mu głupoty z głowy albo przynajmniej przestaną z Choco używać jedzenia do rozwiązywania swoich problemów.
    Choco również nie miał lekko. Anna zafundowała mu bardzo bolesne tortury, to znaczy ćwiczenia, które oduczą niedoszłego komika kolejnych podobnych wybryków. Kyouyama chociaż tego nie okazywała, to czuła się bezsilna, gdyż przyjaciele Yoh byli niereformowalni. Już dawno zaniechała prób naprostowania ich, gdyż na nich zdecydowanie działały tylko kary fizyczne - zmęczeni po treningu nie mieli siły na przepychanki między sobą.

    Manta z zadowoleniem spojrzał na lśniącą łazienkę. Umył każdy, najmniejszy kąt pomieszczenia i miał złudną nadzieję, że efekt utrzyma się chociaż do końca tego tygodnia. Co prawda znał swoich przyjaciół i wiedział jak trudno im usiedzieć na miejscu. Byli szamanami i energia buzowała w nich równie mocno, co hormony.
    Wychodząc z łazienki, minął Rena wracającego z treningu. Odetchnął z ulgą, przynajmniej Tao nie zdewastuje pomieszczenia. Nie wziął ze sobą guan dao, a Choco tym bardziej nie napatoczy się, gdyż Chińczyk zamykał drzwi na klucz.
    Ciekawe, co robi reszta, pomyślał i skierował swoje kroki na dwór. Miał nadzieję, że Yoh lub Lyserg wrócili już do domku. Ostatnio chętniej spędzał czas z Anglikiem, gdyż mieli wiele wspólnych tematów, a szukając wskazówek w sprawie Morrigan, czuł się potrzebny. Zazwyczaj stał na uboczu i nie mieszał się w walki szamańskie, co sprawiało, że nie umiał w żaden sposób pomóc. Teraz było inaczej, nikt nie znał się lepiej od niego na przeszukiwaniu stron internetowych.

    Marco siedział w swoim pokoju za biurkiem. Na blacie walały się różne teczki z aktami i pojedyncze papiery, a sam blondyn pośpiesznie przeglądał wszystko. Od kilku dni w wolnych chwilach zajmował się robotą papierkową, większość rzeczy była starannie uporządkowana, dzięki czemu wiedział mniej więcej czego i gdzie powinien szukać. Skoro Rada nie chciała się z nim podzielić informacjami, do Yoh, a tym bardziej do Hao nie zamierzał iść, to sam znajdzie odpowiedzi na swoje pytania.
    Podniósł głowę znad papierów, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zastanawiał się, kto zamierzał mu przeszkadzać, zwłaszcza że chciał być sam. I wszyscy o tym wiedzieli.
    - Wejść - powiedział niechętnie, nie zaszczycając swojego gościa spojrzeniem, gdyż od razu wrócił do czytania jednego z raportów.
    - Masz gościa w salonie. Mówi, że to ważne - powiedział Porf. - To... Nichrom. Ze względu na obecność Świętej Panienki w tym budynku, proszę cię o zachowanie zimnej krwi.
    Lasso nie odpowiedział nic. Wstał z krzesła, po czym wyszedł z pokoju, mijając kolegę po fachu. Idąc korytarzem, powtarzał sobie w myślach, że powinien być spokojny. Zaciskał coraz bardziej pięści, aż zbielały mu kłykcie, ale przynajmniej uspokoił się nieco przed wejściem do salonu.
    Nichrom siedział na fotelu, jedząc jedno z ciasteczek pozostawionych na półmisku. Nogi założył na stolik, jakby był u siebie.
    - Witaj. Ciasteczko? - zapytał szatyn z łobuzerskim uśmieszkiem.
    Marco zadrżała żyłka na czole, ale powtórzył sobie swoją mantrę w myślach. Zignorował bezczelność chłopaka i usiadł na drugim fotelu.
    - Czego chcesz?
    - A może tak grzeczniej?
    - Czy mógłbyś mi powiedzieć, po co przyszedłeś? - wycedził blondyn przez zaciśnięte zęby. Drażniła go bezczelność Nichroma i fakt, że tu przyszedł, ale chyba najbardziej działało mu na nerwy to, że zdradził Radę i przyłączył się do Asakury.
    - Od razu lepiej. - Uśmiechnął się, sięgając po drugie ciastko. - Przestań węszyć, wierny piesku Jeanne. Nikomu tym nie pomagasz, a działasz mi na nerwy.
    - Tobie? Chyba raczej temu plugawemu demonowi.
    - Zapominasz, że Hao zapewnił mi tylko nietykalność, czy coś w tym rodzaju. Owszem, jestem po jego stronie, ale mam też swoje własne interesy - odpowiedział Nichrom. - I właściwie przyszedłem tylko w tej sprawie. Zajmij się sobą, zrobisz każdemu przysługę.
    Indianin wstał z fotela, po czym podszedł do Marco.
    - Może i nie jestem w Radzie, ale nadal mogę ci zaszkodzić. Nie chcesz mieć we mnie wroga. Radzę ci odpuścić, rozumiemy się?
    Nichrom wyszedł, nie czekając na odpowiedź mężczyzny. Zostawił ostrzeżenie, zasiał ziarno niepewności w małym mózgu Marco, a tylko o to chodziło. Musiał rozegrać wszystko tak, aby nikt nie wywęszył, że pomaga Silvie. Właściwie tylko Lasso mógł wszystko zepsuć i chociaż przez chwilę będzie spokój, bo X-laws mało kiedy odpuszczali, a Jeanne pewnie już dawno temu wyczuła Morrigan.

    Yoh wieczorem biegł wokół Patch Village. Dzisiaj Ren powiedział, że idzie potrenować z bronią, co równało się z wycięciem kilku biednych drzew w okolicznym lasku, więc Asakura trenował sam. Z Tao nie rozmawiał za wiele podczas biegania, ale nie ukrywał, iż w towarzystwie milej się biegało. Nawet takim milczącym jak Ren.
    - Mogę się przyłączyć? - Hao pojawił się obok brata, jakby podświadomie wyczuł, że Yoh właśnie marzył o jakimś towarzyszu.
    - Ależ oczywiście. - Właściciel mandarynkowych słuchawek wyszczerzył swoje białe ząbki.
    Na początku biegli w ciszy, ale już po kilku minutach Yoh zaczął pytać Hao o jego poprzednie reinkarnacje. Na początku ustalili z piromanem, że ognisty szaman opowie mu wszystko z czasem. Władca Ognia wiedział, jak bardzo Yoh chciałby go bardziej poznać, a Hao był mu wdzięczny za to, w jaki sposób zadawał pytania. Nie były niezręczne, nie poruszały kwestii, które mogłoby go urazić. Właściciel mandarynkowych słuchawek wiedział, o co powinien pytać, a o co jeszcze nie.
    - Wiesz, żałuję, że wcześniej nie próbowałem z tobą rozmawiać - powiedział Yoh. - Chociaż wyglądałeś zazwyczaj jakbyś chciał spalić wszystkich wokół.
    - Bo niekiedy chciałem - odparł. - No dobra, prawie zawsze. Niektórych do dziś mam ochotę skremować.
    Yoh spojrzał na brata spod byka. Nie lubił, gdy Hao mówił o paleniu innych z takim spokojem, ale miał świadomość, że obaj mają nieco inne charaktery, a jego brat tylko w taki sposób rozwiązywał swoje problemy - niszczył je. Wychowali się w różnych warunkach, środowiskach. Wszystkie czynniki zrobiły swoje, przez co musieli jeszcze popracować nad swoimi relacjami.
    - Chciałbyś coś jeszcze wiedzieć? - zapytał Hao, zręcznie zmieniając temat.
    - Właściwie to chciałbym wiedzieć, czy kiedykolwiek wcześniej zastanawiałeś się nad tym, że moglibyśmy żyć jak bracia?
    - W sumie czasami się zastanawiałem, ale skoro nie chciałeś się do mnie przyłączyć, to stwierdziłem wtedy, że nie dogadamy się. - Spojrzał na Yoh, po czym dodał: - Cóż, nawet ja czasami się pomylę.
    Wbiegli do Patch Village, mając nadzieję, że nie spotkają na swojej drodze X-laws. Nie mieli ochoty na dyskusję z Marco, na którego Hao działał niczym płachta na byka. Do domku Yoh dobiegli bez zbędnych przeszkód i piroman już miał się pożegnać z bratem, ale Ryu zawołał ich na górę. Proszący wzrok bliźniaka sprawił, że ognisty szaman nie mógł odmówić. Zdecydowanie za bardzo zmiękł przy Yoh, ale jakoś za specjalnie nie przeszkadzało mu to, bo w końcu miał kogoś, kto bez względu na wszystko stanie po jego stronie.

~*~

Najdłuższy ten rozdział nie był, w dodatku powiedziałabym, że jest taki przejściowy. Niewiele się dzieje, chociaż Morrigan się pojawiła. I Nichrom terroryzuje Marco. xD
Hao: Moja szkoła. >D
W każdym bądź razie - już coraz bliżej jestem właściwej akcji. I niejedynej na tym blogu, bo wypadałoby skończyć później Turniej jeszcze, a wszyscy wiemy jak bardzo Hao i X-laws się kochają, więc raczej nudno nie będzie. :D
Hm... chyba nie będę za bardzo przedłużała. Rozdziały w czerwcu będą tak jak zawsze, co tydzień, czyli w miarę regularnie. xD Jadę na czerwiec do Niemiec do babci, ale z dostępem do laptopa i internetu nie będę miała problemu, więc rozdziały będą raczej tak jak zawsze. :)
Zapraszam też na drugiego bloga, bo tam również dodałam rozdział. ^^
Do następnego! :)

poniedziałek, 23 maja 2016

16. Bezsilność

Ohayo,
jak zawsze z poślizgiem... Ech, zaczynam sobie pluć w brodę za to, serio. Ileż można... Tylko nie przewidziałam kilku, a raczej jednej rzeczy, która skutecznie uniemożliwiła mi pisanie na komputerze - odzywa się u mnie jakaś alergia. Katar, kichanie co chwilę, łzawiące oczy... Mniejsza, dziś jest już lepiej.
Dedykacja dla Aomori, która cierpliwie czeka na komentarz ode mnie. Obiecuję, że jutro już zobaczysz ode mnie komentarz, a tymczasem mogę tylko dedykować Ci rozdział jako rekompensatę. No i jest Anna, bo wiem, że czułaś lekki niedosyt. :)
Zapraszam do czytania. :)

~*~ 

    Anna długo nie mogła zasnąć, zastanawiając się, czy uda im się stawić czoło Morrigan. Od kilku dni kontaktowała się z duchami znajdującymi się po drugiej stronie, ale żaden z nich nie potrafił powiedzieć jej nic konkretnego na temat bogini. Dusze, które czciły Morrigan za życia, miały strach w oczach na samo wspomnienie o bóstwie. Itako mogła pokładać nadzieję w Yoh, przyjaciołach, Hao i jego poplecznikach, czy nawet w Radzie, ale czuła, że bitwa nie będzie ani trochę łatwa.
    Księżyc oświetlał sylwetkę dziewczyny siedzącej na parapecie. Ze zrezygnowaniem oparła czoło na kolanach. Zbyt wiele pytań kłębiło się jej w głowie, a na nieliczne znała odpowiedzi. Czuła narastającą frustrację, która zazwyczaj pojawiała się, gdy nie wiedziała, co robić.
    Była tak zajęta rozmyślaniem, że nie zauważyła jak ktoś wszedł cicho, niemal bezszelestnie do salonu.
    - Anna - usłyszała ciepły, pełny troski głos Yoh. - Dlaczego nie śpisz?
    - Mogłabym zapytać o to samo. Po południu masz walkę, powinieneś się wyspać.
    Kyouyama próbowała, aby jej głos zabrzmiał stanowczo, ale była zbyt zmęczona. Nie przywiązywała uwagi do tego, czy zabrzmiała surowo, czy nie. Było grubo po północy, a przy Yoh nie musiała udawać, że wszystko jest w porządku.
    - Dam sobie radę - doparł, podchodząc bliżej. - Bardziej martwię się o ciebie. Powiesz mi, o co chodzi?
    Itako zerknęła na Asakurę. Wpatrywał się w nią wyczekująco, a w jego czarnych oczach dostrzegła troskę, chęć pomocy. Ostatnio Yoh z taką łatwością rozbudzał w niej cieplejsze uczucia, takie, które zazwyczaj ukrywała przed innymi.
    - Zostało coraz mniej czasu, a my dalej nie mamy wystarczającej ilości informacji. To będzie trudna walka. - Spojrzała na niebo. - Trudniejsza niż z Hao. Wtedy mieliśmy przewagę, znaliśmy przeszłość Hao. O Morrigan nie wiemy prawie nic. - Spojrzała znowu na Yoh, po czym dodała cicho: - Martwię się, że nie damy rady.
    Yoh milczał przez dłuższą chwilę. Anna rzadko kiedy mówiła, co czuje. Prawie wcale nie pokazywała swoich słabości. Właściciel mandarynkowych słuchawek powinien już przywyknąć do tego, że wszyscy w jego otoczeniu przechodzą zmiany, ale widok takiej Kyouyamy nie był dla niego czymś, co od razu zaakceptuje. Fakt, znał Annę bardzo dobrze, jednak dzisiaj była inna, jakby zmartwiona i zasmucona.
    Itako spuściła nogi na podłogę. Milczenie narzeczonego przedłużało się, a ona nie wiedziała, co powinna zrobić.
    - Nie bój się, Anno. Zawsze udało nam się znaleźć rozwiązanie. Teraz też się uda.
    Z lekkim wahaniem wyciągnął ręce w stronę blondynki. Delikatnie przytulił ją do siebie, pozwalając się jej rozluźnić.
    - Morrigan jest niezwykle silna i...
    - Poradzimy sobie. - Położył dłonie na ramionach dziewczyny. Lekko odsunął ją, by spojrzeć jej w oczy. - Obiecuję.
    W ciemnych oczach Yoh widziała, że nie kłamie, a obietnicy dotrzyma za wszelką cenę. Wierzyła i ufała mu bardziej niż komukolwiek innemu.
    Przytulił ją ponownie, tym razem mocniej, jakby obawiał się, że zaraz ucieknie. Jednak Anna nie zamierzała teraz iść gdziekolwiek. Mogła pozwolić sobie na chwilę słabości przy Yoh. Zwłaszcza że czuła się bezsilna w obliczu nadchodzącej walki z Morrigan.

    Hao wstał razem ze wschodem słońca. Siedział przy ledwo palącym się ognisku i dźgał patykiem żarzące się kawałki drewna. Oczywiście mógł zgasić palenisko ot tak, wystarczyło, że użyłby władzy nad żywiołami. Jednak chciał znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby spokojnie pomyśleć. Zauważył tę zależność już jakiś czas temu.
    Lyserg uświadomił mu wczoraj pewną, bardzo istotną rzecz, której wcześniej nie dostrzegł. Dawno temu, jeszcze w pierwszym wcieleniu, gromadził podania i legendy dotyczących wielu religii, stworzonych przez ludzkość. Znał niemal wszystkie wierzenia, ale te mniejsze, pozornie nieistotne legendy już niemal zapomniał. Aż do wczoraj, gdy odwiedził go Diethel. Przypomniał mu o ciekawym, mało znanym podaniu. Lyserg uważał, że jest ono znaczące i nie pomylił się ani trochę.

*Wcześniej*

    Hao usiadł po turecku na piasku, zachęcając gestem Lyserga, aby zrobił to samo. Chciał pokazać Diethelowi, że traktuje go tak, jak innych przyjaciół Yoh, czyli z lekkim dystansem, ale z przyjaznym nastawieniem, a przynajmniej dopóki któryś z nich nie zruszy mu nerwów. Jednak teraz to nie był idealny moment na skreślanie znajomych brata, miał ważniejszy problem, który być może pomoże mu rozwiązać Anglik. Jednak nie łapał się tego jak ostatniej deski ratunku, Lyserg raczej znalazł tylko wskazówkę.
    - Co takiego znaleźliście? - zapytał Hao z czystej grzeczności, aby zachęcić zielonowłosego do mówienia. Było wyraźnie widać, że Diethel dalej jest lekko uprzedzony, o ile to dobre słowo, do piromana. Ognisty szaman nie mógł wymagać, że Lys wybaczy mu dawne winy równie szybko, co Yoh. Chociaż dało się zauważyć pewne zmiany - Anglik przyszedł z nim porozmawiać, w prawdzie tylko ze względu na to, że to ich wspólna sprawa, ale zawsze coś.
    - Słyszałeś może o podaniach, które wiążą postać Morgany Le Fay* z Morrigan?
    Na słowa Anglika Hao zobaczył oczami wyobraźni postać czarodziejki. Nawet nie pomyślał wcześniej o legendach arturiańskich, zapomniał całkowicie o powiązaniach bogini wojny z przyrodnią siostrą legendarnego Artura. A przecież powinien sam się domyślić... Chociaż to podanie wydawało się takie nieistotne. Ot, kolejne wyobrażenia wcieleń Morrigan, zwłaszcza że Morganę wiązano również z Modron i Matroną, całkowitymi przeciwieństwami kruczej bogini. Jednak mimo wszystko Le Fay była nieodłącznie związana z tradycją celtycką, a co za tym idzie mogło mieć to znaczenie w walce z Morrigan. Obie parały się magią, często w legendach mówiono o tej czarnej, więc to, co znalazł Lyserg, było ważne.
    - No tak, słyszałem. Jednak myślałem, że mogę wykluczyć legendy arturiańskie. - Przyznanie się do błędu przyszło Hao z lekkim trudem, ale mimo wszystko był wdzięczny Diethelowi, że przyszedł do niego.
    - Jest coś jeszcze - zaczął Anglik.
    Asakura spojrzał na niego pytająco. Chyba nie docenił tego małego, zagubionego chłopca.
    - Legendy dotyczące Plemienia Bogini Danu, tak zwanej drugiej generacji bogów celtyckich z wyspy Danu, przedstawiają Morrigan jako sprzymierzeńca. Podobno pomogła Dagdzie w walce z Fomorianami, aby podbić Irlandię. Tylko nigdzie nie mogłem znaleźć, co otrzymała w zamian za dość znaczącą pomoc. W końcu zesłała na wroga panikę uniemożliwiającą walkę oraz zdradziła położenie obozu. - Lyserg wyglądał na sfrustrowanego tym, że zaszedł z Mantą tak daleko, a dalej znajdowali się w lekkiej kropce. Rozwiązanie mogło być tak banalnie proste, że nawet go nie dostrzegli. Miał nadzieję, że Hao go oświeci w tej kwestii.
    - Ależ to oczywiste - powiedział spokojnie piroman. - Poza tym, że dostała to, co kocha najbardziej, czyli wojnę i rozlew krwi, ale również rozgłos. To ona rozniosła wieści po całej Irlandii o wygranej Dagdy. Stała się ważna, niemal równa najwyższemu w panteonie.
    Gdyby Lyserg nie był tak bardzo zaskoczony, to zapewne jego dłoń znalazłaby się na twarzy w pięknym facepalmie. Jak mógł na to nie wpaść? Przecież wiedział, czego najbardziej pożądali bogowie w każdej religii. Chęć władzy była jedną z ich największych żądz, to było aż nadto oczywiste.
    - Widzisz, Lyserg, niczego bardziej nie pragną niż władzy. Morrigan na równi z tym zawsze stawiała wojnę i anarchię. Niejednokrotnie surowo karała swoich wyznawców, którzy w popłochu uciekli z pola bitwy. Dla niektórych lepiej byłoby zginąć z rąk wroga - oznajmił nad wyraz spokojnie, co wprawiło Diethela w osłupienie. Asakura zawsze z taką łatwością mówił o okrucieństwie Morrigan. - Bogini wojny jest mściwa, a ponad wszystko kocha patrzeć na ludzkie cierpienie. Dlatego historia tak bardzo lubi się powtarzać.
    Anglik starał się przetrawić każde słowo wypowiedziane przez ognistego szamana. Wiedział, że to nie jest ten sam Hao. Miał świadomość, iż się zmienił i stara się im pomóc, jednak zauważał tę obojętność w oczach piromana, gdy mówił o poległych z rąk Morrigan. Bez mrugnięcia okiem, bez współczucia, jakby nic dla niego nie znaczyło to, jak wiele krwi zostało przelanej w historii.
    Hao westchnął, kręcąc głową. Diethelowi daleko było do wybudowania wysokiego muru w swoim umyśle, powinien już dawno wznosić go cegiełka po cegiełce, zwłaszcza gdy chciał za wszelką cenę się na nim zemścić. Asakura wszystko słyszał, co do najmniejszej myśli, ale nie czuł złości na Lyserga. Bardziej irytował go fakt, że wszyscy go szufladkowali jako okrutnego szamana, a tak naprawdę nikt poza Yoh nie próbował go zrozumieć.
    - Wiesz - Hao wstał, otrzepując spodnie i pelerynę z piasku - to nie tak, że historia nic dla mnie nie znaczy. Gdybyś żył tak długo jak ja, to wszystkie minione wydarzenia traktowałbyś z dystansem. To nie jest obojętność, a bezsilność, bo nie potrafiłem zapobiec katastrofom. Teraz to zwykły dystans. Nic więcej.
    Anglik nic nie powiedział. Było mu odrobinę głupio, że tak głośno myślał o tym, o czym nie powinien. Musiał przyznać Asakurze rację, aczkolwiek jeszcze niechętnie się z nim zgadzał.
    Cokolwiek jeszcze chciał powiedzieć ognistemu szamanowi, to było za późno. Mógł się jedynie wpatrywać w plecy Hao, który, niosąc Opacho na barana, zniknął za drzewami.

*Teraz*

    W południe arena zapełniła się niemal po brzegi. Każdy obecny w Patch Village szaman chciał obejrzeć walkę jednej z drużyn, która ryzykowała swoje życie, aby uratować ich wszystkich przed Hao. Co prawda, przeżycie piromana nieco ostudziło zapał obserwatorów. Na samą myśl o ognistym szamanie robiło im się nieswojo, a ciarki przebiegały po kręgosłupie. Bali się pomyśleć jak bardzo piroman jest silny, że udało mu się oszukać śmierć. Wydawało się, iż podpisał on własną krwią jakiś podejrzany cyrograf z samym szatanem. Przecież nikt nie jest niepokonany, prawda?
    Yoh powoli odczuwał skutki braku snu i porannej przebieżki po wiosce. Był lekko zmęczony, ale pewnie trzymał się na nogach, gdy w towarzystwie Ryu i Fausta wyszedł na arenę. Na trybunach widział bliskie mu osoby, a sam widok Anny sprawiał, że przypominał sobie ją taką bezbronną. Robiło mu się dziwnie ciepło w okolicy mostka, czuł do Kyouyamy coś więcej niż tylko sympatię. Zastanawiało go tylko, dlaczego tak późno przyznał to sam przed sobą.
    Przeciwnicy, którzy ustawili się na przeciwko drużyny Funbari Onsen, nie wyglądali zbyt przyjemnie. Byli to trzej mężczyźni, wyglądem przypominający rzezimieszków rodem ze średniowiecza. Nazwa drużyny - Rycerze Apokalipsy - niewątpliwie zobowiązywała.
    Hao siedział na swoim stałym miejscu na trybunach, a wokół niego znajdowali się jego poplecznicy. Piroman zlustrował przeciwników drużyny brata, stwierdzając, że raczej sobie z nimi poradzą. Rycerze Apokalipsy wyglądali nieprzyjemnie i co najmniej niebezpiecznie, ale długowłosy Asakura ocenił ich jako przeciętnych szamanów. Yoh, Ryu i Faust dadzą sobie radę bez problemu, chociaż Hao widział zmęczenie malujące się na twarzy bliźniaka, jednak miał nadzieję, że nie będzie to miało znaczącego wpływu na przebieg walki.
    - Pora zacząć walkę między Funbari Onsen a Rycerzami Apokalipsy! - Radim oznajmił początek walki, a jego donośny głos, który rozległ się w każdym możliwym głośniku w Patch Village, sprawił, że Yoh udało się skupić na przeciwnikach i mniej myślał o tym, jak bardzo potrzebował snu. Mógł posłuchać Anny, teraz było za późno na takie refleksje.
    Obie drużyny utworzyły kontrole ducha. Rycerze Apokalipsy używali średniowiecznej broni jako medium. Ostrza trzech, na oko bardzo ciężkich mieczy błyszczały złowrogo w południowym słońcu.
    Yoh przygotował się do przyjęcia i odparcia ataku jednego z przeciwników. Musiał całą swoją uwagę skupić tylko na tej jednej, konkretnej osobie. Obiecał sobie, że nie da się zdyskwalifikować w pierwszej walce przez niewystarczającą ilość snu. Jeśli Hao dawał sobie radę bez snu tyle dni, to jemu jedna potyczka nie powinna sprawić wielkiego problemu. Kątem oka, gdy robił unik, dostrzegł wzrok brata. Piroman martwił się o niego, co było widać po jego wyrazie twarzy.
    Ryu nie miał najmniejszego problemu, aby przejąć pałeczkę i zacząć atakować przeciwnika. Od dłuższej chwili przestał robić uniki, zmuszając rycerza do ucieczki i odpierania ataków. Zdecydowanie szala zwycięstwa przechylała się na korzyść Umemyi. Szaman ze specyficzna fryzurą miał zwycięstwo niemal w kieszeni. Jego przeciwnik był silny, ale jednak pierwsze wrażenie nie oddawało jego umiejętności. Szkoda, bo Ryu nawet dobrze się nie rozgrzał, a już czuł, że mężczyznę powoli opuszcza furyoku.
    Faust walczył nad wyraz spokojnie, a jego każdy atak był niezywkle precyzyjny i dopracowany. Nie ćwiczyli z Elizą tak dużo jak Ren z Basonem czy Yoh z Amidamaru, ale jego ukochana zawsze umiała odczytać jego myśli, wykonując ataki tak, jak tego chciał Faust. Potrafili się zsynchronizować niemal zawsze i jedyne, co stało im na przeszkodzie do pełni szczęścia, to fakt, że Eliza była duchem. Johann walczył w Turnieju, by ją odzyskać, jednak miał świadomość, iż niewątpliwie przegra z Yoh jeszcze przed rundą finałową. Przynajmniej wiedział, że przyjaciel spełni jego marzenie, gdy zostanie Królem Szamanów. Dlatego starał się walczyć jak najlepiej u boku właściciela mandarynkowych słuchawek.
    Gilotyna Elizy raz po raz cięła powietrze. Faust nie śpieszył się, a kobieta starała się celować dokładnie. Walka dobiegała powoli końca, gdyż ich przeciwnika coraz szybciej opuszczało furyoku. Johann widział, jak bardzo rycerz jest zaślepiony złością, która niczym pasożyt sprawiała, że tracił coraz więcej mocy szamańskiej.
    Yoh szło całkiem dobrze, ale w porównaniu z Faustem i Ryu był zbyt zmęczony, aby skupiać się na precyzyjnych atakach. Jego ciosy niekiedy chybiały o milimetry, przez co Amidamaru zaczął się coraz bardziej martwić o swojego szamana.
    - Yoh, skup się.
    - Staram się, Amidamaru.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek zacisnął mocniej dłoń na podwójnym medium. Jego przeciwnik był już u granic wytrzymałości i Yoh wiedział, że wystarczył jeden, wystarczająco celny atak. Musiał się skupić tylko na chwilę, ani sekundy dłużej.
    Odetchnął głębiej, oczyszczając umysł. Na ten decydujący moment opuściło go zmęczenie, pozwalając się skupić.
    Wziął zamach, po czym zaatakował. Czuł, że to celny cios. I miał rację, złamał kontrolę ducha rycerza, nie chybił nawet o milimetr.
    Ryu i Faust stali już dłuższą chwilę obok bezbronnych przeciwników, czekając na Yoh.
    - Wygrywa drużyna Funbari Onsen.
    Słowa Radima sprawiły, że Yoh mógł już spokojnie odetchnąć.

    Po południu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, by niedługo zniknąć za horyzontem, Yoh szedł ścieżką prowadzącą od obozu Hao. Jeszcze kilka tygodni temu szedłby tam z pewną obawą, w końcu ognisty szaman nie sprawiał kiedyś wrażenia przemiłej i przesympatycznej osoby. Chociaż wtedy też mógł spróbować porozmawiać z piromanem wprost, jak brat z bratem.
    Czuł się nieco lepiej niż w czasie walki. Miał za sobą kilka godzin drzemki, na którą pozwoliła mu Anna. Oczywiście Kyouyama była zła na narzeczonego, że nie posłuchał jej w nocy i musiał zrobić po swojemu. Co prawda była szczęśliwa, że Yoh poświęcił jej tyle czasu i mogli spokojnie porozmawiać bez przypadkowych świadków, ale jednak martwiła się o bruneta.
    Hao rozmawiał z Nichromem, gdy zauważył Yoh wyłaniającego się zza drzew. Z ulgą stwierdził, że wygląda nieco lepiej niż kilka godzin temu. A podobno krótkowłosy Asakura jest strasznym śpiochem i piroman zastanawiał się, co tak bardzo uniemożliwiło bratu sen. Czuł, że ta osoba ma blond włosy.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek pomachał do bliźniaka i reszty obecnych szamanów, uśmiechając się tak, jak tylko on potrafił.
    - Mam prośbę - zaczął Yoh, chociaż nie ukrywał, że wolałby przyjść do brata w innych okolicznościach.
    - W takim razie chodź, porozmawiamy w innym miejscu - oznajmił Hao, kierując się w stronę lasku.
    Yoh szedł za bliźniakiem ścieżką prowadzącą do niewielkiej polany. Na miejscu Hao usiadł na jednym z niewielkich pniaków, a brat poszedł w jego ślady.

    - Więc prosisz mnie w imieniu Silvy, abym rozgłosił nadejście Morrigan?
    - Uhm... Tak, stwierdziliśmy, że tobie nic nie grozi za złamanie zasad Turnieju. W końcu robiłeś to niejednokrotnie.
    - Owszem, ale nie wiem czy powinienem i tym razem działać wbrew Radzie - powiedział Hao z kamiennym wyrazem twarzy. Przez chwilę obserwował reakcję bliźniaka, który najwyraźniej nie miał pomysłu, co zrobić dalej. Zamierzał się zgodzić od razu, gdy Yoh wyjawił mu jaka to prośba, ale dlaczego miałby się nie podroczyć z krótkowłosym?
    - No rozumiem - odparł nieco zawiedziony Yoh. Był wcześniej taki pewny, że Hao się zgodzi, ale w sumie nie mógł wymagać od niego spełniania każdej prośby.
    Hao nie mógł już wytrzymać, widząc zawód w oczach brata. Chciał jeszcze potrzymać Yoh w niepewności, jednak zrezygnował z tego.
    - Żartowałem. Masz moje słowo, że wezmę udział w tej waszej konspiracji. - Uśmiechnął się delikatnie, ale dostrzegł minę właściciela mandarynkowych słuchawek. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale wiedział, że powinien być czujny. Bardzo czujny.
    Nim się zorientował, Yoh popchnął go tak, że spadł z pniaczka. Zacisnął pięści, a na jego czole pojawiła się charakterystyczna żyłka. Jego kochany braciszek jeszcze nie wiedział, na co się porywa. Oj, nie wiedział...
    - Niech no ja cię dorwę, Yoh.
    Właścicielowi mandarynkowych słuchawek nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucił się w ucieczkę przed bratem, który niewątpliwie ułożył już w głowie plan zemsty na nim. I o ile znał Hao, to wiedział, że pożałuje tej zniewagi. Przynajmniej miał pewność, iż nie będzie to żaden grill czy coś.
    Przedzierał się miedzy drzewami i krzewami, starając się nie oglądać za siebie. Tak szybko nawet na treningach z Renem nie biegał, a Tao lubił forsować swoje mięśnie i bardzo często Yoh musiał starać się dotrzymać kroku Chińczykowi.
    Wybiegł tuż obok ścieżki nad jezioro. Oparł się o drzewo, łapiąc oddech. Mógł chwilę odpocząć, zanim Hao pojawi się na plaży. W tym czasie stwierdził, że popatrzy na falującą poświatę w oddali, czyli na Króla Duchów. Kiedyś zastanawiał się, dlaczego akurat taki kształt ma.
    - Mam cię.
    Tuż przy Yoh pojawił się Hao. Młodszy z braci, niewiele myśląc, rzucił się do ucieczki. Piroman uśmiechnął się pod nosem, po czym teleportował się, łapiąc bliźniaka. Przewrócił go na piach, po czym unieruchomił go.
    - Oszukujesz! - zawołał z wyrzutem właściciel mandarynkowych słuchawek.
    - Naprawdę?
    Hao uśmiechnął się szatańsko i Yoh wiedział, że to nie wróży nic dobrego. Chociaż nie do końca spodziewał się tego, że brat zacznie go łaskotać. To była chyba jedna z najmniej prawdopodobnych opcji, gdyż ognisty szaman zawsze był opanowany, spokojny, a takie głupoty nie były u niego na porządku dziennym.
    - Prze... prze... przepraszam! - wydukał krótkowłosy między wybuchami śmiechu. Jednak zrozumiał, jak bardzo Hao jest bezlitosny. Jedyne, co mu zostało, to spróbować się wyrwać. I odegrać, tak aby kochany braciszek poznał na własnej skórze jak to jest być załaskotanym.
    Yoh udał, że się poddaje i przestał walczyć z bliźniakiem. Czekał na odpowiedni moment, aż Hao straci czujność. Szczęśliwie dla niego nastąpił on szybciej, niż przypuszczał i korzystając z okazji, popchnął piromana.
    - Zobacz jak to fajnie - oznajmił Yoh z grobową miną, po czym zaczął swoją małą zemstę na Władcy Ognia.
    Ognistemu szamanowi mina nieco zrzedła, a jedyne co mu pozostało, to przygotować się psychicznie na tortury w postaci łaskotek. Teraz już wiedział, że nie była to idealna forma zemsty na Yoh.
    - Dobra, rozejm.
    - Wyjdź z mojej głowy - powiedział Yoh. - Czyżbyś się poddał? - zapytał, przerywając łaskotanie.
    - Skądże, nawet tak nie myśl - odpowiedział Hao, otrzepując się z piasku. - Ja zawsze wygrywam, braciszku.
    Uśmiechnął się łobuzersko, popychając Yoh na piasek. Po czym najzwyczajniej w świecie skierował się w stronę obozu, nie przewidując kłopotów, a raczej jednego. Gdy był najmniej świadomy zagrożenia, Yoh wskoczył mu na plecy. Obaj wylądowali ponownie na piachu, śmiejąc się. Właściciel mandarynkowych słuchawek wiedział, że teraz między nim, a Hao będzie już tylko lepiej. Coraz częściej zachowywali się jak bracia.

***

* Morgana le Fay - postać z kręgu legend arturiańskich i celtyckich opowieści. Przyrodnia siostra Artura, córka Igerny z pierwszego małżeństwa. Często jest utożsamiana ze swoją siostrą Anną-Morgause. Przedstawiana zawsze jako obdarzona wielką mocą czarodziejka, żeński odpowiednik Merlina i jego mocy, w niektórych wersjach legendy działa przeciwko królowi Arturowi i jego żonie Ginewrze. Niektórzy doszukują się powiązań Morgany z celtycką boginią wojny - Morrigan.

~*~ 

Będę szczera, nie sprawdzałam dokładnie rozdziału, mogłam zrobić kilka błędów, za co przepraszam.
Znowu rozdział dłuższy od poprzedniego, co mnie cieszy, chociaż tak mogę się zrewanżować za te opóźnienia. :)
Następny rozdział powinien być już normalnie, w weekend. Przynajmniej mam taką nadzieję, że dam radę się wyrobić na niedzielę. Teraz też bym dała, gdyby nie to, że czułam się jakby przejechał po mnie walec drogowy...
Mam nadzieję, że wyrobię się jeszcze dziś z rozdziałem na drugiego bloga, została mi ostateczna obróbka, więc ewentualnie będzie trochę po północy. Za co również przepraszam. :/
Chyba tyle chciałam, jak coś sobie przypomnę, to napiszę na drugim blogu.
EDIT: Na rozdział tu --> http://shaman-king-chronicle.blogspot.com/ również zapraszam. :)
Do następnego! ^^

poniedziałek, 16 maja 2016

15. Początek współpracy

Witam!
Znowu z opóźnieniem. Jednodniowym tylko, ale czuję się okropnie. Od 11 do 13 maja miałam matury i cudem udało mi się 12 maja zrealizować plany, o których będzie na końcu. Teraz tylko wytłumaczę swoją nieobecność w weekend. Otóż całą sobotę miałam ręce pełne roboty i nie miałam nawet kiedy przysiąść do pisania, a 15 maja obchodziłam swoje 19-ste urodziny (Razem z moim b-day bro - panem Hiroyuki Takei, który obchodził tego samego dnia 44 urodziny. XD Mama wiedziała, kiedy mnie urodzić, hahaha :D i wyszło, że obchodzę urodziny z autorem mojej ulubionej mangi. ^^)
Nie przedłużam. Jeszcze raz wybaczcie poślizg czasowy.
Miłego czytania. :)

~*~

    Silvie czas spędzony w knajpie dłużył się niesamowicie. Razem z Karimem obsługiwali coraz to innych szamanów, którym nie chciało się gotować dzisiaj i przyszli na gotowe, ale niekoniecznie tanie jedzenie. Plemię Patch tego dnia nie mogło narzekać na brak klientów. Niestety Silva nie był w nastroju na bycie zagadywanym przez uczestników Turnieju i ich najbliższych, bo coraz częściej łapał się na tym, że udziela wymijających odpowiedzi, wyczekując z nadzieją, aby ten dzień dobiegł już końca.
    Karim najwyraźniej nie zauważył, że Nichrom odwiedził Silvę, gdyż nie pytał o nic, a tym bardziej nie udzielał przyjacielowi rad. Potomek Wielkiego był za to niezwykle wdzięczny duchom przodków, bo ostatnie czego dzisiaj chciał, to przytaczanie mu treści zasad Turnieju. Znał te wszystkie cholerne punkty i podpunkty na pamięć, mając świadomość, że ograniczają one strażników. A przynajmniej Silva czuł się tak jakby miał związane ręce i nie może nic zrobić.
    Strażnik, pomimo oporów, był ciekawy, co może wiedzieć Nichrom, a na co on jeszcze nie wpadł. Był tak zajęty rozmyślaniem nad różnymi opcjami, że nawet obecność Marco mu dzisiaj nie przeszkadzała, chociaż czuł się obserwowany przez niego, gdy obsługiwał stoliki w knajpie. Podświadomie wiedział, że Lasso śledzi każdy jago ruch.
    Marco właśnie skończył swój obiad i najzwyczajniej w świecie obserwował szamanów zebranych w lokalu. Sączył powoli sok z grapefruita, rozkoszując się każdą kroplą napoju. Wiele znanych mu osób nie znosiło cierpkiego i gorzkiego posmaku tego owocu i niejednokrotnie zastanawiał się, dlaczego.
    - Coś jeszcze sobie życzysz? - zapytał Silva, zabierając brudny talerz ze stolika blondyna.
    - Tak. Powiedz mi, co się ostatnio dzieje lub nie dzieje w Patch - odparł Lasso z pytającą nutką w głosie. - Od jakiegoś czasu zdaje się, że da się wyczuć niezwykle napiętą atmosferę.
    - Nic się nie dzieje - oznajmił spokojnie Sliva. Chociaż chciał, aby wszyscy w wiosce dowiedzieli się o Morrigan, to Marco był ostatnią osobą, z którą chciał się podzielić tą informacją. Skoro X-Laws zaczynali węszyć, to oznaczało zazwyczaj tylko i wyłącznie kłopoty. - Jakby coś było nie tak, to Rada by wszystko powiedziała. - Kłamstwo przyszło mu z lekkim trudem. Z niewielkim, bo do Lasso nie czuł żadnej, nawet najmniejszej sympatii.
    Kiedy Silva zniknął za drzwiami do kuchni, Marco dopił sok. Obracał pustą szklankę w dłoni, zastanawiając się nad słowami strażnika. Iron Maiden wyraźnie czuła wrogą i mroczną aurę, a Lasso wierzył w nieomylność Jeanne. Nie musiał być ekspertem, ale wiedział, że Silva coś kręcił. Rada wyraźnie wiedziała, co się dzieje, jednak strażnicy, a tym bardziej Goldva, milczeli jakby złożyli przysięgę, że nie pisną nawet słowem. A może zagrożenie minęło? Mężczyzna zadał sam sobie tak ważne pytanie i stwierdził, że to byłoby zbyt łatwe i piękne, zwłaszcza gdy Jeanne zamknęła się w Żelaznej Dziewicy i od kilku dni nie dawała znaku życia. Nie, ewidentnie Rada coś zataiła przed wszystkimi.
    Ostatni raz obrócił pustą szklankę na stoliku. Gestem przywołał Karima, aby uregulować kwotę za obiad. Wolałby, żeby to Silva przyszedł, a nuż może udałoby mu się pociągnąć go za język. Nie od dziś wszyscy w Patch Village wiedzieli, że jako jedyny strażnik nie podzielał wszystkich zasad Turnieju. Chociaż mógł jeszcze zapytać dezerterów, ale ostatnie o czym w tym momencie marzył, to rozmowa z poplecznikami Asakury.
    Wychodząc z knajpy, minął Yoh w towarzystwie Mikihisy. Przystanął na chwilę, analizując za i przeciw by zapytać właściciela mandarynkowych słuchawek o to, co dzieje się w wiosce. Co jak co, ale Asakura mógł wiedzieć najwięcej ze wszystkich szamanów. Jednak zrezygnował ze swojego pomysłu, bo Yoh również zachowywał się jak na jego gust podejrzanie. Doszły do niego pewne plotki, według których krótkowłosy Asakura był widziany niejednokrotnie w towarzystwie swojego brata.
    - Czyżby Yoh nie był jednak przeciwko Hao? - zapytał sam siebie, idąc w stronę tymczasowej siedziby X-Laws. Jeśli plotki były prawdziwe, to oznaczało, że mieli więcej do roboty, niż wydawało się Jeanne. Chętnie sprawdziłby te informacje, jednak obiecał Iron Maiden, że najpierw załatwi sprawę zbliżającego się zagrożenia. A Świętej Panienki nie mógł zawieść.

    Yoh i Mikihisa zajęli miejsca przy wolnym stoliku. Krótkowłosy Asakura z trudem namówił Annę, aby dała mu dzisiaj wolne popołudnie. W końcu jutro miał walkę, ale obiecał, że wieczorem pójdzie poćwiczyć z Renem. Tao nie skomentował faktu, że Yoh wprosił mu się na wieczorny trening, co brunet uznał za przyzwolenie. Itako zgodziła się, aczkolwiek niechętnie, ale skoro właściciel mandarynkowych słuchawek musiał spotkać się z ojcem i porozmawiać z Silvą, to pozwoliła mu opuścić jeden trening. Oczywiście, niedługo i tak będzie musiał go odrobić, coby nie poczuł się zbyt swobodnie.
    - Cześć, Karim - przywitał się Yoh. - Myślałem, że dziś Silva ma dyżur.
    - Cześć. A no ma, ale dzisiaj jest tak dużo klientów, że przyszedłem mu pomóc - wyjaśnił strażnik.
    - Rozumiem. - Asakura wyszczerzył swoje białe ząbki. - Jak będzie miał chwilę, to niech przyjdzie.
    - Przekażę mu. Coś mam podać? - zapytał Karim.
    - Mam ochotę na cheeseburgera, ale Anna wysłałaby mnie w jedną stronę do świata duchów, gdyby się dowiedziała. Na razie tylko sok pomarańczowy.
    - Kawę - powiedział Mikihisa, gdy strażnik spojrzał na niego.
    Członek plemienia Patch zniknął za barem, wdzięczny Królowi Duchów, że chociaż chwilę sobie odpocznie, gdy woda będzie się gotować.

    Minęła godzina, a Yoh kończył już trzecią szklankę soku, kiedy Silva w końcu znalazł chwilę czasu, aby przyjść z nim porozmawiać. Poprosił Karima, żeby przez chwilę zajął się lokalem. Strażnik niechętnie się zgodził, bo miał teraz więcej pracy, ale czego się nie robi dla przyjaciół, prawda?
    - To o co chodzi? - zapytał Yoh, gdy wyszedł z Silvą na zaplecze knajpy pod pretekstem pomocy w wyrzuceniu odpadków i pustych pudełek. Oczywiście była to tylko wymówka, aby Silvie nie zarzucili złamania zasad.
    Usiadł na pustej skrzynce, czekając na to, aż strażnik się odezwie.
    - Goldva zabronił powiedzieć innym o Morrigan. Tak naprawdę wiedzą tylko nieliczne osoby, patrząc na to ilu jest uczestników Turnieju. Nie podoba mi się to, ale mam związane ręce - odpowiedział szatyn, siadając na przeciwko Yoh drugiej skrzynce. - Dziś dostałem pewnego rodzaju ostrzeżenie i za niesubordynację grozi mi zawieszenie.
    - Hm... Trudna sytuacja - przyznał Asakura. Wziął jedną mandarynkę z miski stojącej na blacie. - Mogę?
    Silva przytaknął, zastanawiając się, czy Yoh będzie umiał mu pomóc w jakiś sposób.
    - Jestem takiego samego zdania, co ty. Jednak chyba nawet ja niewiele mógłbym zrobić. Czy mi również groziłoby wyrzucenie, gdybym tak powiedział kilku osobom?
    - Uhm... Nie jestem pewny, ale chyba tak. Zasady Turnieju są skomplikowane i zostały wymyślone wieki temu. Potrzebujemy zmian, ale Goldva jest innego zdania. - Silva zamyślił się. - Chociaż jest jedna osoba, której nic nie zrobią, bo się go boją.
    - No tak. Hao.
    - Yhym. Tylko Hao może robić co mu się żywnie podoba - powiedział Indianin. - Nie podoba mi się to, ale w tym momencie tylko on mógłby coś zrobić.
    Yoh musiał się zgodzić ze strażnikiem. Jego bliźniak miał zbyt wiele swobody i tak naprawdę zasady go nie obowiązywały. Właściciel mandarynkowych słuchawek uważał, że jest to nie fair wobec reszty szamanów. Każdy powinien być równy, ale strach przed skończeniem na osobistym grillu Hao robił swoje. Piroman miał opinię wyrobioną przez tysiąc lat, więc Yoh nie mógł być zły na brata za to, zwłaszcza gdy widział jak ognisty szaman stara się zmienić.
    - Chciałbym cię prosić, abyś porozmawiał z nim. Ciebie prędzej posłucha niż kogokolwiek innego.
    - Nie ma sprawy. - Yoh uśmiechnął się. W głębi duszy już wiedział, że Hao się zgodzi. Oczywiście piroman zobaczy w tym własne korzyści, bo chyba nikt tak bardzo jak jego bliźniak nie lubił grać na nerwach równie mocno Radzie jak X-laws.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek wstał, po czym zabrał się za częściowe opróżnienie zaplecza ze śmieci. Co prawda był to tylko pretekst, aby mogli z Silvą spokojnie porozmawiać bez obecności innych, ale jakieś alibi wypadało mieć. Strażnik również przesypał obierki z ziemniaków z dużego wiaderka do pudełka. Chwilę później wyrzucali już wszystko do śmietnika za lokalem.
    - Jest jeszcze jedna sprawa - zaczął Silva. - Nichrom był u mnie, twierdząc, że wie jak obejść zasady. Mam mieszane uczucia, co do jego oferty.
    - Nichrom trzyma z Hao, a ty i Hao nie macie dość pokojowych stosunków. Powiedziałbym, że ledwo neutralne, ale Nichrom i tak robi to, co mu się podoba. Hao daje mu bardzo dużo swobody, więc myślę, że przyszedł sam z siebie - powiedział Yoh. - Wysłuchać go możesz, a później zdecydujesz, co zrobić.
    Indianin przytaknął. Asakura miał rację, przecież nie musi od razu robić tego, co doradzi mu Nichrom. No i musiał przyznać sam przed sobą, że poznał brata Chroma wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, iż dezerter zrobiłby coś innego, niż fałszywa propozycja pomocy, gdyby chciał mu zaszkodzić. Nichrom był zdolny do o wiele gorszych rzeczy.

    Nichrom siedział właśnie na brzegu fontanny w centrum Patch Village, wygrzewając się na wrześniowym słońcu. Był z siebie bardzo zadowolony, bo znowu miał więcej do powiedzenia od Rady, a wiedział, że Silva nie lubi siedzieć z założonymi rękoma. Indianin odziedziczył temperament po swoim przodku, był człowiekiem czynu i nie znosił marazmu. W dodatku Nichrom wiedział, że Silva nie zgadza się ze wszystkimi zasadami Turnieju, co ułatwiało mu sprawę.
    Nie, nie chciał działać na niekorzyść Silvy. Wbrew pozorom bardzo dobrze mu życzył i nawet nie chciałoby mu się uprzykrzać życia strażnikowi. Nic by mu nie przyszło z tego, jakby doprowadził do wyrzucenia Indianina z Rady. A miał do Silvy dość osobistą prośbę, chociaż nie sądził, że szatyn się zgodzi. Zawsze mógł pogadać z Hao, ale wolał na razie nie zawracać głowy piromanowi. Władca Ognia codziennie był nieobecny duchem, jakby szukał odpowiedzi w miejscach, do których ciało nie ma dostępu. Nichrom wiedział, że chodzi o Morrigan. Czuł mroczną aurę bogini wojny, która zbliżała się do Patch Village.
    Od śmierci Chroma minęło już sporo czasu, ale nic nie było w stanie sprawić, aby nawet w najmniejszym stopniu wybaczył Renowi. Tao bez skrupułów zabił jedyną osobę, na której mu zależało, sprawiając, że został niemal sam. Zawsze odstawał od innych strażników, niechętnie przestrzegał zasad. Goldva uważał, że wyrośnie z tego, a Chrom mu pomoże zaakceptować los, jaki przygotował dla niego Król Duchów. Pogodził się z tym, do jakiego plemienia przynależał, ale po śmierci brata znienawidził zasady Turnieju. Rada nie kiwnęła nawet palcem, aby ukarać Rena. Nie zrobili nic, a nic. Nichrom zrozumiał, że na własną rękę musi pomścić brata, jednak odkąd Hao pomógł mu się uporać z demonami przeszłości, nie czuł już chęci zemsty. Chociaż do wybaczenia było daleko i nie sądził, że kiedykolwiek to nastąpi. Nie obchodziło go to jak bardzo Tao się zmienił pod wpływem Yoh. Wystarczy, iż w ogóle toleruje obecność Chińczyka w Patch Village.

    Hao medytował nad jeziorem, mając świadomość, że nikt nie odważy się tam przyjść. Ostatnio było to miejsce, w którym spędzał najwięcej czasu i wszyscy szamani omijali tę część wioski, aby nie wchodzić mu w drogę. Opinię miał dość nieprzychylną, ale chociaż miał święty spokój od wścibskich ludzi.
    Opacho była jedyną osobą, jaka mu codziennie towarzyszyła. Nie miał serca zostawiać jej na kilka godzin w obozie z Luchistem czy kimś innym, bo w praktyce to wyglądało tak, że murzynka za nim tęskniła, a jego uczniowie tylko sprawdzali, czy nigdzie nie poszła bez opieki. A jak była z nim, to przynajmniej więdział, że jest bezpieczna.
    Otworzył jedno oko, przerywając medytację, gdy Opacho pociągnęła go delikatnie za pelerynę.
    - Mistrzu Hao, Opacho nie chce przeszkadzać Mistrzowi Hao. Opacho czuje, że ktoś tu idzie - wyjaśniła dziewczynka.
    - Spokojnie, nie jestem zły - odparł piroman. - Przywitajmy naszego gościa.
    Hao spodziewał się wizyty Yoh, czy nawet Silvy, ale nie spodziewał się ujrzeć Lyserga. Chociaż jeszcze mniej prawdopodobna byłaby wizyta Jeanne albo Marco. Wtedy zacząłby myśleć, że jeszcze bardziej zachwiał równowagę, niż przypuszczał. Diethel przynajmniej mógłby mieć powód do rozmowy z nim. Co jak co, ale demony przeszłości potrafią być męczące, a Lys ma wiele do zarzuceniu Władcy Ognia. Przyjaźni się również Yoh, a jak wiadomo - pod wpływem jego kochanego braciszka nawet najgorsze osoby się zmieniają, więc Anglik mógł przyjść po prostu o coś zapytać albo po prostu porozmawiać. Ze strzępek myśli zielonowłosego nie wyczytał, aby przyszedł do niego z wrogim nastawieniem.
    - Coś się stało? - zapytał Hao, wstając z piasku. Otrzepał spodnie z piachu, wychodząc Lysergowi na spotkanie.
    - Chciałem - zaczął cicho szaman, spoglądając na swojego ducha stróża, który uśmiechnął się do niego pokrzepiająco - chciałem porozmawiać. Trafiłem na bardzo ciekawą legendę i mam wrażenie, że jest ona bardzo ważna. No i mam nadzieję, że masz chwilę - dodał, gdy złapał się na tym, że mógł przeszkodzić Asakurze.
    Hao przez chwilę stał i patrzył się na Lyserga z lekkim zdziwieniem. Przypuszczał, że Diethel pójdzie po radę do Silvy, Yoh, Mikihisy, może nawet do Jeanne, a nie do niego. Chociaż skoro dogadywał się z bliźniakiem, to dlaczego miał drzeć koty z jego przyjaciółmi, zwłaszcza że sami do niego przychodzą. Przecież ich nie pogoni. Chociaż mógłby, biorąc pod uwagę, że Lyserg przerwał mu medytowanie.
    - Myślę, że znajdę chwilę - odpowiedział piroman. - No to mów, co to za legenda.

    Zbliżała się północ, gdy Silva mył ostatni stolik w lokalu. Karim wyszedł wcześniej i Indianin nie miał mu tego za złe, że go zostawił ze sprzątaniem. W końcu to był jego dyżur i przyjaciel nie musiał mu nawet pomagać.
    Sprawdził po raz ostatni, czy zamknął wszystkie drzwi, po czym udał się do swojego mieszkania. Patch Village wyglądało na miasteczko duchów nocą, rzadko kiedy jakiś szaman przechadzał się uliczkami o tej porze. Niekiedy dało się spotkać Hao, ale Silva od dawna go nie widział na nocnej przechadzce. Pewnie miał teraz dużo ważniejsze rzeczy na głowie.
    Wchodząc do swojego mieszkania, spostrzegł, że na parapecie leży jakaś kartka przyczepiona do niewielkiego kamienia.
    Bądź za 15 minut na skraju lasku.
    Chcąc czy nie chcąc, Silva wyszedł z domu. Był bardzo zmęczony i jedyne o czym marzył to własne łóżko, ale jak widać nie dane było mu odpocząć, bo jeszcze raz musiał przejść się przez ulice wioski. I to jeszcze na drugi koniec Patch! Niech piekło pochłonie Nichroma i jego pomysły, ale z drugiej strony im dalej od swojego mieszkania spotka się z młodym Indianinem tym lepiej.
    Księżyc oświetlał drogę, którą szedł Silva. Była to mniej uczęszczana część wioski, gdyż zabudowań było niezwykle mało i tylko w dzień można było spotkać tu szamanów.
    W oddali zobaczył Nichroma, opierającego się o drzewo. Blada poświata księżyca, sprawiała, że chłopak wyglądał tajemniczo i nieco mrocznie. Sceneria do najprzyjemniejszych nie należała, raczej była trochę przerażająca.
    - Witam ponownie. - Nichrom uśmiechnął się tak, jakby witał starego przyjaciela, a przecież z Silvą łączyły go relacje raczej służbowe, a teraz żadne. - Miło, że jednak skorzystałeś z mojej propozycji.
    - A mam inne wyjście? - zapytał retorycznie strażnik, chowając się w cieniu drzew. Nie spodziewał się przypadkowych przechodniów, ale ostrożności nigdy za wiele.
    - Zawsze mogłeś poprosić Hao o pomoc. Może pomógłby, kto wie - powiedział szaman z warkoczem. - Ale skończmy gdybanie, bo z tego nigdy nie ma pożytku. Jest jeden, mało znany wyjątek od zasad Turnieju.
    Kto jak kto, ale Nichrom znał każdy punkt regulaminu i równie dobrze potrafił je obejść tak, aby nikt się o tym nie dowiedział. Silva był świadomy, że młody Indianin specjalnie ujawnił Radzie, że jest zdrajcą, aby mieć w końcu święty spokój, który zapewnił mu Hao. Nie został ukarany w żaden sposób, a w dodatku miał bardzo dużo swobody. Zinc nie był chyba na tyle odważny, co jego kolega, aby bezkarnie śmiać się w twarz każdemu członkowi Rady.
    - Jak mniemam oczekujesz czegoś w zamian, prawda? - zapytał Silva, chociaż znał już odpowiedź. Wolał się upewnić, zanim chłopak wyjawi mu jakąś tajemnicę plemienną. Nichrom swego czasu węszył w aktach i dokumentach plemienia. Silva raz go przyłapał, ale Chrom poprosił go o dyskrecję, a sam się zajmie młodszym bratem. Później już nie spotkał chłopaka przy wejściu do archiwum, ale przypuszczał, że po śmierci bliskiej osoby znowu zaczął łamać zasady. Widywał go też często w bibliotece, która raczej była ogólnodostępna dla wszystkich szamanów, a zbiory zgromadzone na regałach były tak stare, że nawet Goldva nie znał każdej księgi na pamięć. Jeśli Nichrom wiedział jak i gdzie szukać, to na pewno trafił na jedne z ważniejszych zapisek.
    - Tak, ale to jest prośba i nie musisz się zgodzić. Zrozumiem - odparł, czym wprawił Silvę w niemałe zaskoczenie. Tego się nie spodziewał usłyszeć z ust dezertera. Czyżby Nichrom uległ diametralnej zmianie?
    - W takim razie zobaczę, co będę mógł zrobić - obiecał strażnik. - A ten wyjątek?
    - Według kronik ostatni raz był użyty pięćset lat temu. Tak, przez Wielkiego. - Nichrom spojrzał na swojego rozmówcę, aby sprawdzić jego reakcję. Silva wydawał się być niewzruszony, jakby tylko czekał na ciąg dalszy. - Będziesz musiał jednak zdobyć poparcie w Radzie, a jeśli jesteś na tyle charyzmatyczny, co twój przodek, to uda ci się. A jeśli nie, to jest jeszcze jedno wyjście. Dużo łatwiejsze i również stosowane przez wielu strażników, w tym przeze mnie, ale znudziło mi się bycie posłusznym i zdezerterowałem. Wracając, da się wszystko zrobić i nie dać się przyłapać, a ja zamierzam ci pomóc.
    - Dlaczego? Co się zmieniło?
    - Czuję ją, Silva. Jest coraz bliżej. Przyjdzie kilka dni przed Samhein, a w święto żniw rozpęta niezwykle krwawą jatkę. Nie pytaj, skąd to wiem. Po prostu wiem i jestem zdania, że należy zacząć jak najszybciej działać - wyjaśnił Nichrom, a jego dotychczasowy łobuzerski uśmieszek zniknął z jego twarzy. Wydawał się być przygnębiony nadchodzącymi wydarzeniami.
    Potomek Wielkiego spojrzał na chłopaka, ale nie dostrzegł niczego, co wskazywałoby na to, aby kłamał. Chrom miał kiedyś rację, gdy powiedział mu, że Nichrom nie jest zły, a jedynie zagubiony. Nichrom podejmuje pochopne decyzje, ale wierz mi, że kiedyś zrozumie, co jest ważne w życiu, stwierdził kiedyś starszy brat chłopaka. Teraz Silva dostrzegł sens tych słów i wiedział, że może spróbować ponownie zaufać szamanowi z warkoczem.
    - Wierzę ci - oznajmił w końcu strażnik. - Słucham teraz, co powinniśmy według ciebie zrobić.

~*~

Powiem tak, to jest obecnie najdłuższy rozdział na tym blogu. I wybaczcie, że ostatnio nie było fragmentów z bliźniakami, a furorę robi Silva. Luzik arbuzik, w następnym rozdziale będzie asakurzastość, słowo harcerza!
Hao: Ty harcerzem nigdy nie byłaś...
Dobra, to słowo honoru, bo się pan Gwiazdeczka czepia szczegółów. XD W każdym bądź razie rozwijam fabułę, akcja się toczy, a Yoh w następnym rozdziale musi iść do braciszka porozmawiać. A rozmowę Lyserga i Hao przytoczę pewnie też następnym razem, cierpliwość. ^^"
Coś jeszcze miałam... Aaa, zapraszam serdecznie na mojego drugiego bloga SK: http://shaman-king-chronicle.blogspot.com/ Jest to moje stare, ale odnowione i przerobione opowiadanie. No i to była moja niespodziewanka na 12 maja. <3 Tylko nie miałam jak tutaj powiadomić wcześniej, dałam tylko znać osobom, które mają ze mną kontakt i na Szamańskiej Wiosce na FB. :) Będzie mi miło jak tam zajrzycie. Żadnego z opowiadań nie zaniedbam, tamtej historii mam już 20 rozdziałów napisanych, więc spokojnie. :D No i raczej na obu blogach będą się pojawiały rozdziały tego samego dnia, może dzień różnicy będzie. ^^
GG znowu mi działa, więc każdy może się tam ze mną skontaktować. :)
To chyba tyle chciałam. Następny rozdział będzie w granicach 21-22 maja. Tym razem postaram się na czas już, bo mam tylko dwie ustne matury w tym tygodniu, więc będę miała kiedy popisać sobie. ^^
A, jeszcze jedno. Jeśli zagląda tutaj Will jeszcze, to jestem w trakcie czytania Twojego opowiadania. A u Aomori zostało mi naprawdę niewiele, więc mam nadzieję, że do końca tygodnia będziesz miała ode mnie komentarz. :)
Do następnego! :3

niedziela, 8 maja 2016

14. Wątpliwości

Ohayo!
 Wybaczcie opóźnienia. Znowu. Nie uważam, że matura to dobra wymówka, bo nawet się nie stresowałam nią na tyle, aby nie móc pisać rozdziału. Owszem, przypominałam sobie lektury na polski, co było bardzo przydatne, ale po prostu nie umiem dobrze zagospodarować czasu, co jest moim odwiecznym problemem. Niestety. W każdym bądź razie jestem, trochę spóźniona, ale z rozdziałem o przyzwoitej długości. ^^
 Bez zbędnego przedłużania, zapraszam na rozdział.
 Miłego czytania. :)

~*~

    Późnym wieczorem w domku naszych szamanów rozległ się dźwięk dzwonka wyroczni. A raczej trzech dzwonków, bo wszystkie jak jeden mąż zadzwoniły, oznajmiając o wiadomości od Rady. Oczywiście, każdy z chłopców biorących udział w Turnieju, zerknął na urządzenie, znajdujące się na przedramieniu, zastanawiając się czyja tym razem drużyna należy do szczęśliwców wyznaczonych przez Króla Duchów.
    - Świetne wyczucie czasu - zakpił Ren, patrząc Yoh przez ramię. Bowiem u Asakury pojawiła się wiadomość o walce za dwa dni. - Jakby Morrigan nie była wystarczającym problemem.
    - Wybacz, że pytam - zaczął Manta - ale od kiedy tak się martwisz walkami nieswojej drużyny?
    - Właśnie! O nas się wcale nie martwisz! - zawołał Horo z oburzeniem.
    Choco zawtórował szamanowi z północy i zaczął wymachiwać rękoma na wszystkie strony.
    - Przymknijcie się, idioci - warknął Tao. - Jeśli dobrze pamiętam, to Morrigan jest niezwykle silna i jedyne czego nam teraz jeszcze trzeba, to osłabiona drużyna Yoh.
    - Mój Yoh pokona z palcem w nosie tę drużynę i będzie w pełni sił, gdy pojawi się Morrigan - oznajmiła chłodno Anna, uznając rozmowę za skończoną. - Nigdy więcej nie podważaj tego.
    Ren prychnął pod nosem. Kyouyama zdecydowanie wierzyła w Yoh, co dobrze o niej świadczyło jako o przyszłej żonie Asakury, ale Tao uważał, że mimo wszystko powinna się martwić tym, co nadchodziło. W Patch Village coraz bardziej było czuć niepokojącą, mroczną aurę. W sercach szamanów zaczynał kiełkować niepokój, jednak większość z nich nie miała pojęcia, co jest tego powodem.
    Od pojawienia się Mikihisy minęło kilka dni i na razie nic nie wskazywało, że Morrigan niedługo zaatakuje. Najwyraźniej na coś czekała, co jeszcze bardziej niepokoiło naszych szamanów. Rada natomiast nie mówiła nic na ten temat, aby nie siać paniki wśród uczestników Turnieju. Walki odbywały się dalej chociaż było wiadome, że przyciągają one celtycką boginię. Co prawda Hao obiecał, iż ani on, ani nikt z jego ludzi nie dopuści się rozlewu krwi podczas walki, ale nikt dalej nie ufał bezgranicznie piromanowi i jego poplecznikom. Jedynie Yoh ręczył za brata i pokładał w nim wielkie nadzieje. Przyjaciele mieli nadzieję, że krótkowłosy Asakura wie, co robi.

    Nocą w obozie Hao było niezwykle cicho. Niemal wszyscy poszli już do swoich namiotów i przy ognisku został tylko sam Władca Ognia. Wpatrywał się w żywioł, rozmyślając w ciszy przerywanej tylko odgłosami wydawanymi przez nocne zwierzęta.
    Pojawienie się Morrigan nie zwiastowało niczego dobrego, zwłaszcza że mieli już wrzesień. Nadejście października, a wraz z nim celtyckiego święta żniw, było tylko kwestią czasu. W święto Samhein krucza bogini będzie o wiele silniejsza, a przymierze z Dagdą sprawi, że nie będą mieli po swojej stronie najwyższego boga w panteonie. Gwiazda Zniszczenia i Gwiazda Przeznaczenia będą wtedy niemal jednością, a przez zachwianą równowagę Morrigan będzie miała więcej do powiedzenia niż zazwyczaj.
    Płomienie nagle zapłonęły bardziej, unosząc się ku górze. Gdyby ogień mógł, to strawiłby teraz wszystko na swojej drodze. Asakura jednak trzymał żywioł w ryzach, pozwalając sobie jedynie rozładować negatywne emocje.
    - Nie stój, usiądź - powiedział Hao, uspokajając szalejący ogień.
    - Myślę, że nie powinnam przeszkadzać - odparła dziewczyna stojąca za brunetem i już miała się pożegnać, gdy Asakura odwrócił się do niej.
    - Nie przeszkadzasz. - Jego głos był cichy, wręcz kojący. - Widzę, że miałaś ważny powód, aby do mnie przyjść. Zostań.
    Ostatnie słowo było prośbą. Obecność Marion działała na niego niemal tak samo jak widok ognia. Od nocy gdy pocałował ją w policzek, nie mieli wiele okazji do bycia sam na sam. Odnosił wrażenie, że Phauna celowo stara się unikać przebywania tylko z nim, ale nie miał jej tego za złe. Tak naprawdę to sam siebie zaskakiwał i nie dziwił się, że Włoszka chce sobie wszystko przemyśleć, poukładać.
    Blondynka usiadła obok Hao, zachowując lekki dystans między nimi. Spojrzała w ogień, zagryzając nerwowo wargę. Czuła na sobie spojrzenie bruneta i wiedziała, że musi w końcu przezwyciężyć swoją nieśmiałość. A może nie tyle nieśmiałość, jak strach? Tak, bała się powiedzieć Hao o swoich uczuciach. Przecież Asakura nie powiedział nawet, że ją lubi, a co dopiero kocha. Zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Będzie miała tam małe ranki, ale nie przejmowała się tym teraz.
    - Wyglądasz na zdenerwowaną. Stało się coś? - zapytał piroman, przyglądając się zielonookiej. Mowa ciała dziewczyny wyraźnie zdradzała, że jest zdenerwowana, ale nie chciał używać reishi, by przebić się przez barierę jej umysłu. Oczywiście mógł to zrobić, ale szanował prywatność swoich uczniów, dlatego nauczył ich jak zablokować umysł przed reishi. Niektóre myśli popleczników wyłapywał, ale i tak w porównaniu do reszty szamańskiej społeczności potrafili zbudować mur w swoich umysłach.
    - Tak... To znaczy nie. To trochę skomplikowane...
    - Mamy czas. - Hao uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, co sprawiło, że odrobinę lepiej się poczuła.
    - Pewnie nie powinnam w ogóle przychodzić, bo wiem, że lubisz zostać sam - zaczęła Marion - ale ta cała sytuacja nie daje mi spokoju. Chciałabym wiedzieć, kim dla ciebie jestem? - zakończyła nieco ciszej, bawiąc się falbanką sukienki.
    - Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. - Dłonią ujął podbródek Włoszki, sprawiając, że dziewczyna spojrzała na niego. - Lubię cię, Marie. Nawet bardziej niż kiedykolwiek przypuszczałem, że będę.
    Phauna poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej ciele. Nie myślała, że Asakura zdobędzie się nawet na takie wyznanie. Nigdy wcześniej otwarcie nie mówił, czy kogoś lubi. W ogóle otwarcie nie mówił o swoich uczuciach, co nie tylko dla Marion było nowe, ale i dla samego Władcy Ognia.
    Patrząc w oczy Hao widziała, że mówi prawdę, ale przez chwilę zauważyła coś jeszcze. Nieznacznie zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym. Chciała powiedzieć, co czuje, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Działo się coś ważnego, dużo ważniejszego niż jej uczucia do Hao. To może poczekać.
    - Coś się dzieje, mam rację? Nadchodzi coś złego... Czuję to.
    - Tak - odpowiedział po chwili milczenia, opuszczając dłoń. - Gwiazda Zniszczenia, a razem z nią Morrigan. I to po części moja wina.
    Zauważyła kilka dni temu zmianę Hao, ale nie przypuszczała, że jest aż tak źle. Tylko w jaki sposób miała pomóc? Nie wiedziała, co może zrobić.
    - Wiem, że uda ci się powstrzymać to - powiedziała blondynka, kładąc swoją dłoń na dłoni piromana. - W końcu jesteś Asakura Hao, prawda?
    Władca Ognia uśmiechnął się.
    - To będzie trudna walka. Morrigan zawsze przynosi widmo wojny, a później zbiera krwawe żniwo. - Westchnął cicho, patrząc w ogień. - Muszę naprawić swój błąd. Może i pragnąłem stworzyć Królestwo Szamanów, ale nigdy nie chciałem całkowitej apokalipsy świata. Wiem, że Morrigan planuje pogrążyć wszechświat w chaosie i mamy coraz mniej czasu, aby ją powstrzymać.

    Następnego dnia z samego rana Silva zjawił się u Goldvy. Musiał z nim pilnie porozmawiać. Niestety nic nie szło po jego myśli. Zdenerwowany chodził w tą i z powrotem po pomieszczeniu, a jego kroki odbijały się echem w jaskini i korytarzu, który do niej prowadził.
    - Usiądź, Silva - polecił Goldva spokojnie.
    - Musimy coś zrobić - odparł strażnik, zapominając o zwracaniu się do wodza z należytym szacunkiem. - Morrigan jest tuż, tuż, a my siedzimy i czekamy na decyzję Króla Duchów. Powinniśmy mobilizować szamanów do działania.
    - Nie możemy nic zrobić i dobrze o tym wiesz. Nie nam decydować o tym, wszystko zależy od Króla Duchów.
    - Mamy coraz mniej czasu, Goldva. Nie możemy siedzieć z założonymi rękoma.
    - Musimy czekać, Silva - odparł oschle przywódca plemienia. - Dobrze o tym wiesz, że ani tobie, ani komukolwiek z Rady nie wolno się mieszać bez decyzji Króla Duchów.
    - Ale...
    - Nie możesz nic zrobić. To moje ostatnie słowo. - Goldva odwrócił się do strażnika, patrząc na niego wyczekująco.
    - Rozumiem - odparł cierpko Silva, po czym wyszedł z pomieszczenia.
    Idąc przez korytarz, zastanawiał się, czy mógłby w jakiś sposób obejść zasady. To było wbrew regulaminowi, dobrze o tym wiedział, ale nie mógł czekać aż Król Duchów łaskawie pozwoli powiadomić szamanów o całej sytuacji. Wszyscy mają prawo wiedzieć o zagrożeniu, nie tylko wybrane osoby. Wierzył w siłę i ducha walki Yoh, Hao i reszty, ale był też świadomy, że to nie wystarczy. Nie teraz, gdy do Samhein pozostało coraz mniej czasu.
    Zacisnął pięści, przeklinając pod nosem. Po raz pierwszy miał ochotę złamać zasady, które wpajano mu od dziecka. Co prawda, czasami napomknął Yoh i jego przyjaciołom o czymś ważnym, ale nigdy nie mówił całej prawdy, jedynie ogólniki pozwalające naprowadzić ich na właściwy trop. A teraz? Teraz wahał się, czy powinien postąpić zgodnie z zasadami, czy własnym sumieniem. Czekała go trudna decyzja.

    Yoh zaczynał właśnie ostatnie okrążenie wokół Patch Village. Dzisiaj nikt nie towarzyszył właścicielowi mandarynkowych słuchawek. Hao był zajęty ćwiczeniem ze swoimi uczniami, a Ren postanowił powyżywać się... To znaczy potrenować na okolicznych drzewach. Osobiście Yoh uważał, że biedne drzewa nic nie zawiniły Tao, ale lepiej, aby to były rośliny a nie ludzie.
    - Cześć, Silva - zawołał brunet, gdy mijał strażnika.
    - Yoh, poczekaj!
    - Wybacz, ale nie mogę - odkrzyknął szaman. - W południe będę u Karima, to porozmawiamy.
    Strażnik westchnął. Później nie będzie mógł porozmawiać z Asakurą otwarcie, a musiał go o coś zapytać zanim zdecyduje, co zrobić w sprawie Morrigan. Jednak Yoh był już tylko punkcikiem znikającym za wzniesieniem, a on miał zaraz swoją zmianę w knajpie.
    Tymczasem Yoh zostało zaledwie kilkaset metrów do domku. W oddali widział dwie osoby siedzące na ławeczce. Gdy znalazł się bliżej, usłyszał jak Manta z entuzjazmem coś tłumaczy Lysergowi. Oyamada ze zręcznością informatyka szybciutko wpisywał kolejne hasła, natomiast Anglik wydawał się być zainteresowany celtycką mitologią i z radością dzielił się z blondynkiem informacjami.
    Yoh zatrzymał się tuż przy nich, opierając dłonie na kolanach. Złapał kilka głębszych oddechów, po czym z wdzięcznością złapał butelkę wody, którą Ryu rzucił mu przez okno w kuchni. Odkręcił korek i napił się, siadając obok Manty. Z zaciekawieniem spojrzał na ekran laptopa.
    - Jakieś nowe informacje? - zapytał Asakura.
    - Niewiele - odparł zrezygnowany Manta. - Tak naprawdę to sporo już sami wiemy, ale nie wiem, co mogłoby być punktem zaczepienia. Mam wrażenie, że jest jeszcze coś, czego nie sprawdziliśmy.
    Oyamada zmarszczył brwi, zamykając laptopa. Nerwowo zaczął stukać w obudowę urządzenia, zastanawiając się, co z Lysergiem przeoczyli. Sprawdzili niemal wszystkie podania celtyckie od deski do deski, znali historię niemal każdego bóstwa, a jednak było coś, co pominęli.
    - Może zapytam Hao później - zaczął brunet. - Co wy na to?
    - To może być dobry pomysł - przyznał Diethel, patrząc przed siebie.
    Coraz częściej Lyserg myślał o całej sytuacji, zastanawiając się, czy umie żyć w zgodzie z Hao. Owszem, nie próbował szukać zemsty, nawet przez chwilę nie pomyślał o zabiciu piromana odkąd zobaczył determinację w oczach Yoh. Właściciel mandarynkowych słuchawek pomógł mu po raz kolejny zrozumieć, że nienawiść tylko niszczyła go od środka, odbierając chęci do życia, a jednocześnie wtedy miał jakiś cel, który teraz stał się bezsensowną próbą pomszczenia rodziców. Przecież wiedział, że śmierć Hao nie przywróciłaby ich do życia. Przez lata ścigał Władcę Ognia, widział w tym sens, ale z perspektywy czasu dostrzegł jaki był głupi i słaby. Natomiast Yoh, pomimo swojej beztroski, zawsze odznaczał się niezwykłą siłą, wolą walki i chęcią pomocy innym. Wszystko, co teraz miał, zawdzięczał dobroci Yoh.
    Lyserg uśmiechnął się lekko, kąciki jego ust poruszyły się niemal niezauważalnie ku górze. Tak naprawdę nie musiał się nigdy mścić na Hao. Jako mały chłopiec stracił rodziców i jego złość była uzasadniona, nawet to jak desperacko szukał sprzymierzeńców do walki z piromanem. Teraz musiał w końcu dorosnąć i pogodzić się ze stratą, chociaż wiedział, że to nie należy do najłatwiejszych zadań. Wiedział ile Hao znaczył dla Yoh, jak właściciel mandarynkowych słuchawek desperacko szukał śladu bliźniaka, gdy dowiedział się o tym, iż jego brat żyje. Diethel nie mógł zawieść jedynej osoby, która pomimo wszystko wybaczyła mu błędy przeszłości i przyjął go pod swój dach, nie patrząc na sprzeciwy reszty domowników.
    Podjął decyzję. Nie tyle musi, jak powinien schować dawną urazę do kieszeni i zaakceptować nowy stan rzeczy. Wszystko wskazywało na to, że Hao się zmienił i skoro Yoh mu ufał, to i on powinien zrobić to samo. Zachowując dystans, ale mimo wszystko posłuchać tego wewnętrznego głosu i pójść za przyjacielem.

    W knajpie był dziś niezwykle duży ruch. Szamani przychodzili i wychodzili, a Silva sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Nawet Karim przyszedł pomóc przyjacielowi, chociaż nie musiał sobie zawracać dziś głowy lokalem. Wiedział, że potomek Wielkiego dostał od Goldvy zakaz mieszania się, a przynajmniej dopóki Król Duchów nie zdecyduje, co dalej. Postanowił pomóc Silvie przynajmniej w ten sposób.
    - Chciałbyś o czymś porozmawiać? - zapytał Karim, gdy Silva wrócił od stolika, przy którym siedziały Hanagumi.
    - Czasami chciałbym, aby nasze życie wyglądało nieco inaczej. Niektóre zasady sprawiają, że nawet jeśli chciałbym, to nie mogę nic zrobić - odparł zrezygnowany strażnik. - Nigdy nie kwestionowałem żadnych zasad, jednak tym razem czuję, że nie powinienem siedzieć z założonymi rękoma.
    - I co zrobisz?
    - Jeszcze nie wiem, Karim, ale nie będę czekał bezczynnie...
    - Silva, możesz zostać zawieszony - ostrzegł go przyjaciel. - Nie rób niczego pochopnie. Zastanów się nad tym.
    - Niestety wiem, ale niektóre rzeczy wymagają poświęceń.
    Skierował się do wolnego stolika, aby umyć blat i zabrać brudne naczynia pozostawione przez szamanów. Stwierdził, że rozmowa z Karimem została zakończona. Przyjaciel nie musiał go pouczać i ostrzegać, wiedział czym grozi niesubordynacja, ale musiał coś wymyślić. Wszyscy wiedzieli jak długo Król Duchów podejmuje ważne decyzje, a zaniepokojony o losy świata zawsze czeka z tym do ostatniej chwili. Silva uważał, że wtedy może być już za późno na cokolwiek.
    Zabrał brudne talerze i sztućce, kierując się do kuchni. W tym czasie Karim zebrał nowe zamówienia. Innymi słowy - interes się kręcił i dzisiaj wyjątkowo dobrze zarobią.
    - Królu Duchów, co ja mam robić? - mamrotał Silva, myjąc naczynia. W zlewie zebrało się ich już bardzo dużo i czekanie, aż same magicznie się umyją było bez sensu. - Niech piekło pochłonie te zasady...
    - Myślę, że jest jeszcze jedno wyjście - odparł dobrze znany strażnikowi głos. Przez chwilę się wahał, czy powinien się odwrócić, ale jednak postanowił wysłuchać, co Nichrom ma do powiedzenia.
    - Mam rozumieć, że chcesz mi pomóc? - zapytał zaskoczony Silva.
    Nichrom opierał się o ścianę, uśmiechając się łobuzersko. Ubrany był w zwykły T-shirt ze skorpionem i czarne jeansy. Od dawna nie nosił szat plemiennych, gdyż nie należał do Rady, ale i tak ze stoickim spokojem chodził po Patch Village. Silva uważał, że Goldva powinien jakoś zareagować, jednak plemię Patch milczało w kwestii zdrajców.
    - Cóż, posiadam pewne informacje, które mogą być dla ciebie użyteczne - odparł szaman z warkoczem. - I myślę, że nie będziesz musiał wtedy łamać zasad.
    - W takim razie słucham.
    - Wolałbym porozmawiać w innym miejscu. To znaczy mi to obojętne, ale mogą ci później zadawać niewygodne pytania, jeśli ktoś zauważy lub usłyszy, że ze mną rozmawiasz. - Nichrom skierował się do wyjścia. - Czekaj na wiadomość ode mnie. Powiedzmy o północy.
    Strażnik nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo chłopaka już nie było. Zrezygnowany wrócił do czekających na niego naczyń. Nie pozostało mu nic innego jak poczekać. Mógł nie ufać Nichromowi, ale musiał przyznać, że jest to jedna z najbardziej realnych opcji pomocy. Nie wiedział jeszcze, czy będzie tego żałował, bo brat Chroma niewątpliwie będzie oczekiwał czegoś w zamian, ale jak na razie nie miał innych opcji.

~*~

 Mam nadzieję, że rozdział nie był masakryczny. XD I zaczynając go pisać, nie przypuszczałam, że Silva będzie jedną z głównych postaci. Kto by pomyślał, że z niego taki buntownik? Hahah :D Dobra, już się z niego nie śmieję, bo go w sumie lubię. ^^
 Następny rozdział będzie raczej za tydzień, na 12 maja nie wyrobię się, nawet jakbym bardzo chciała. XD Ale za to mam inną niespodziewankę na urodziny bliźniaków i mam nadzieję, że wypali.
 Po prawej stronie umieściłam "Szamańskie ogłoszenia" i tam będą się znajdowały najważniejsze informacje dotyczące bloga, daty publikacji kolejnego rozdziału. Myślę, że będzie łatwiej tam zajrzeć w razie wątpliwości, bo na bieżąco będę tam umieszczała informacje, np. dlaczego data publikacji rozdziału się przesunęła.
 Planowałam zmienić nagłówek bloga, mam już nawet potrzebne obrazki, ale nie mam kiedy zasiąść do gimpa. A na "odwal się" nie zamierzam nic robić, wolę poczekać, aż będę miała więcej czasu.
 Jeśli ktoś próbuje się ze mną ostatnio skontaktować na GG, to przepraszam jeśli trudno mnie tam złapać. Ostatnio GG się na mnie wypięło i odmówiło współpracy, jedynie czasami jest grzeczne i współpracuje. Owszem, włączy się, ale po średnio kilku minutach zaczyna szaleć i zmieniać mi status z dostępnego na niedostępny. I tak w koło Macieju! A opanowanie tego to dla mnie istna walka z wiatrakami, więc dopóki tego nie opanuję, to jedyny kontakt ze mną będzie przez Facebooka. Jeśli ktoś naprawdę musi do mnie napisać, a nie ma mnie w znajomych, to w zakładce "Autorka" jest mój mail (zaglądam na niego codziennie, więc na pewno odpiszę). :)
 Hm... Czy coś jeszcze miałam powiedzieć...? Nie wiem. No nic, lecę sobie robić arkusze maturalne z biologii i chemii, bo 11 i 13 maja mam matury z tych przedmiotów. :)
 Do następnego!