czwartek, 31 grudnia 2015

Prolog: Ciemność

 Ohayo! Dziś wyjątkowy dzień, bo mija pięć lat od założenia mojego pierwszego bloga, którym się nie pochwalę. Zwyczajnie jest on niezbyt warty zachodu, pozwolił mi jedynie wejść w świat pisania o Shaman King. I właśnie bardziej chodzi o samo udzielanie się w blogsferze. ^^
 Wróciłam, bo lubię pisać. Co uświadomiła mi w pełni kochana Spokoyoh, której dedykuję nie tylko prolog, ale i całego bloga. Gdyby nie Ty, to ten blog by zaistniał kiedyś, w nieznanej przyszłości. Zmotywowałaś mnie, za co serdecznie dziękuję. :3
 Krótkie to to niżej, no ale jakoś trzeba zacząć. Zmieniałam to ze trzy razy. =.= A i tak czegoś mi tu jeszcze brakuje. Te wątpliwości to zawsze muszą chyba być. :D
 Nie przedłużam. ^^ Mam nadzieję, że będzie w miarę oryginalnie. Chociaż ciężko już być oryginalnym w tym fandomie. Przynajmniej na początku. Zawsze ciężko jest zacząć. -,-'
 Miłego czytania. ^^

~*~

    Ciemność. Otacza mnie nieprzenikniony mrok. Nic więcej nie mogę dostrzec. Nie odróżniam nawet najmniejszych konturów. Wszystko się zlewa w jeden kolor - czerń. Mrugam oczami, aby przyzwyczaić się do ciemności.
    Kim jestem? Gdzie jestem? Co się stało?
    Zastanawiam się dłuższą chwilę. Może to iluzja albo wytwór mojej wyobraźni? To moje własne wyobrażenie raju? Jakby nie było cisza i spokój. A może tak wygląda moje prywatne piekło? Nie wiem. Zrezygnowany przymrużam powieki. Chciałbym poznać odpowiedzi na tyle pytań. Ta niewiedza i pustka są niesamowicie przytłaczające. Chciałbym wszystko pamiętać.
    Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Co się stało?
    Czuję się jakbym był zawieszony w nicości. Odczuwam dziwną lekkość, jakbym nic nie ważył. Czy ja umarłem? Chyba nie, ale znajduję się w trudnej do zrozumienia sytuacji. Czy to coś między życiem a śmiercią? Mam dziwne przeczucie, że bliżej mi do tego drugiego. Ciekawe, jak długo...
    Leżę. Albo lewituję. Zależy od perspektywy. Wydaje mi się, że jednak gdzieś leżę, bo czuję coś twardego pod sobą. Podłoga? Ziemia? Mniejsza o to. Ważne, że mam jakiś punkt odniesienia.
    Wszystko było by lepsze, gdybym wiedział, jak się tu znalazłem? I czym jest to "tu"? I najważniejsze - kim jestem? Chcę pamiętać, ale żadne wspomnienia nie przychodzą. Staram się coraz bardziej skupić, ale nic się nie dzieje. Nie pamiętam. Całkowita pustka w głowie. To takie dziwne. Nie wiem dlaczego, ale wiem, że mam dużą wiedzę. Przeczucie, że wydarzyło się coś ważnego, nie daje mi spokoju. Zabawne, że tyle wiem, a tych kluczowych informacji za Chiny Ludowe nie mogę sobie przypomnieć.
    Przymykam powieki i staram się oddychać głęboko. Przy okazji coraz bardziej się skupiam. Chcę złapać chociaż najmniejsze strzępki wspomnień. Wystarczy, że sięgnę w zakamarki podświadomości. W końcu mi się uda. Jestem tego pewny, ale może to wymaga czasu.
    Nieco zrezygnowany i zirytowany otwieram oczy. Wyciągam dłoń przed siebie. Ruszam nią na boki. Macham sobie przed twarzą. Nie dostrzegam nawet konturu, ale to nic. Powoli się przyzwyczajam do mroku. Lewo, prawo. Zaraz. Chyba coś zabłyszczało nade mną. Nie mam pewności co do tego. Możliwe, że wyobraźnia robi sobie ze mnie żarty. Powtarzam ruch dłonią. Znowu. Wyglądało jak gwiazda na niebie.
    Po chwili zdaję sobie sprawę, że widzę kolejny świecący punkcik. A po nim następne. Wariuję czy to się dzieje naprawdę? Mrugam oczami, ale nie mam omamów wzrokowych. Widzę cały nieboskłon. Mógłbym wyróżnić tak wiele konstelacji. Znam niemal wszystkie na pamięć. Mimowolnie się uśmiecham. To dobry znak.
    Nie próbuję już intensywnie myśleć. Skoro ciemność się rozpływa, a wszystko powoli samo wraca, to pozwolę sobie na chwilę odpoczynku. Odbieram dziwne wrażenie, że ostatnio nie miałem zbyt wiele spokoju. Tak jakbym chciał zrobić coś wielkiego, coś niesamowitego, a jednocześnie niebezpiecznego. Chyba miałem jakieś ambitne plany.
    Wpatruję się w nieboskłon. Czuję się, jakby gwiazdy chciały mi tak wiele powiedzieć. Jakby te małe punkciki mogły odsłonić przede mną jakąś wielką tajemnicę, która pozwoliłaby mi zrozumieć wszystko.
    Kierując się dziwnym przeczuciem, wyciągam dłoń przed siebie. Pstrykam palcami, nie wiem dokładnie, dlaczego to zrobiłem. Po chwili rozumiem, gdy przyjemne ciepło ogrzewa mi twarz i tors. Ogień. Ten mały płomień... niby tak niewiele, a daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ciekawe, co jeszcze umiem...
    Drugą rękę wsuwam pod głowę. Musiałem się lekko unieść, więc kątem oka dostrzegłem w blasku ognia paskudną ranę na torsie. Zaczynam odczuwać pulsujący ból w tym miejscu. Dlaczego wcześniej nic nie czułem? Wszystko wydaje się być coraz bardziej dziwne i niezrozumiałe.
    Przymykam oczy i staram się oczyścić umysł. Próbuję odsunąć od siebie ból, ale ten mały natrętny potworek nie daje za wygraną. Uderza ze zdwojoną siłą. Mimowolnie napinam wszystkie mięśnie i zaciskam usta. Jednak ból nie jest taki zły. Pobudza wspomnienia, które zaczynają same napływać.
    Walka. Ostrze przy ostrzu. Szkarłat. Rozlew krwi.
    Mojej krwi.
    Przeszywający ból, który wyciska mi powietrze z płuc.
    Moje serce zwalnia. Coraz bardziej. Stopniowo.
    Znowu nieprzenikniony mrok. Pustka.
    Ciemność wyciąga swoje szpony...

    Łapczywie wciągam powietrze w płuca.
    Yoh.
    Pamiętam. Wszystko. W dodatku z najmniejszymi szczegółami.
    Jestem Hao. Hao Asakura.

~*~

 Dobra, to to wyżej to mój debiut (drugi w życiu na blogu) po 2,5 letniej przerwie od pisania. Mam nadzieję, że tragicznie nie było. Czekam na Wasze opinie.
 Nie wiem kiedy wstawię rozdział pierwszy. Jeśli szybko kopnę moją wenę, a Spokoyoh mnie zmotywuje, to przypuszczam, że dość szybko. ^^
 Przy okazji nagłówek jest mojej własnej roboty. Może prosty, ale własny! ^^
 No i zapomniałabym. ^^" Udanego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego Roku! Niech 2016 będzie o niebo lepszy od 2015. ;)
 Do następnego. Paa! ^^