wtorek, 26 kwietnia 2016

13. Morrigan

Witam!
Tak, w końcu jestem z nowym rozdziałem. Trochę to trwało i miał się on pojawić w weekend, ale nie wyszło mi tak, jakbym tego chciała. Wczoraj była klasyfikacja, a dziś dzień otwartych drzwi w moim liceum, więc pozwoliłam sobie nie pójść do szkoły i dokończyć rozdział na spokojnie.
Od razu zaznaczam, że pojawią się elementy mitologii celtyckiej. Tak, celtyckiej. ^^" Przeszukałam oczywiście mitologię japońską, ale nic mi nie pasowało do zarysu fabuły. Poza tym wykorzystanie mitologii japońskiej byłoby dla mnie lekko przewidywalne. XD Nie pytajcie. ^^"
Zapraszam na rozdział. :)

~*~

    Mikihisa zajął miejsce pod ścianą, opierając się o nią plecami. W salonie znajdowała się tylko część znajomych Yoh, więc cierpliwie czekał, aż wszyscy się zjawią. Tymczasem obecni szamani spoglądali z zaciekawieniem na pana Asakurę, ale nie mogli dostrzec wyrazu twarzy mężczyzny, gdyż zasłaniała ją charakterystyczna maska. Nijak nie mogli odgadnąć, co go sprowadza do Patch Village. Przypuszczalnie mogło chodzić o Hao, ale Mikihisa sam powiedział Yoh, że to o wiele ważniejsza sprawa. A skoro coś jest gorsze dla rodziny Asakura od Ognistego Szamana, to należało zacząć się martwić.
    Po godzinie oczekiwania do pomieszczenia weszły roześmiane Jun i Pirika, a za nimi Lee Pyron z zakupami. Chwilę po nich zjawił się krzyczący Horo i jego całkowite przeciwieństwo - milczący niczym grób Ren. Wszyscy jednak stanęli jak na komendę, gdy ujrzeli Mikihisę. Złotooki uniósł pytająco brew, przyglądając się mężczyźnie.
    - Niezapowiedziana wizyta - mruknął Ren. - Czym sobie na nią zasłużyliśmy? - zapytał rzeczowo, ale również jak na niego niezwykle uprzejmie.
    Anna rzuciła Tao piorunujące spojrzenie, którym niewiele się przejął. Wyczekująco patrzył na Asakurę, mrużąc nieznacznie powieki.
    - Chodzi o Hao, mam rację? - zawołał Usui, przerywając Mikihisie, który właśnie otwierał usta, by odpowiedzieć Renowi.
    - Jesteś niewychowany! - Pirika złapała brata za ucho, odciągając go jak najdalej od rozgrywających się wydarzeń. Niebieskowłosy nawet nie próbował protestować, pozwalając tarmosić się siostrze. Pojękiwał jedynie cicho z bólu.
    Mikihisa spojrzał na szamana ze współczuciem, ale nie chciał się mieszać w rodzinne sprawy, więc postanowił odpowiedzieć na zadane przez Tao pytanie. Fioletowłosy wyjątkowo nie pośpieszał mężczyzny, chociaż był piekielnie ciekawy powodu wizyty. Oczywiście, jak to Ren, nie pokazywał tego po sobie, bo jeszcze ktoś mógłby go posądzić o ludzkie odruchy, które uważał za objaw słabości.
    - Uściślijmy - zaczął zamaskowany szaman. - Nie chodzi o Hao, chociaż jestem zaskoczony, że jest cały i zdrowy, a w dodatku zachowuje się jak... jak nie on. - Mężczyzna z zakłopotaniem podrapał się w tył głowy, po czym kontynuował: - Chodzi o bardzo niebezpieczną istotę, przy której Hao to nieznaczny problem.
    - Chciałbym zauważyć, że wszyscy oczekujemy pełnych wyjaśnień - powiedział niezadowolony z ogólników Tao.
    - No dobrze. Wszyscy wiemy, że razem z Gwiazdą Przeznaczenia przychodzi również Gwiazda Zniszczenia. Zawsze Król Szamanów był wybrany na czas, ale przez pewne wydarzenia Turniej został odroczony. Co prawda, nie trwało to długo, ale jednak. I pragnę zauważyć, że osłabiony Król Duchów to bardzo łatwy cel dla złych, pradawnych mocy - wyjaśnił Mikihisa. - Ta istota rosła w siłę od tysiącleci, prawdopodobnie pamięta jeszcze początek świata. Niebawem osiągnie niewyobrażalną moc, a wtedy nawet Hao jej nie powstrzyma.
    - Wypraszam sobie - mruknął Hao, siedzący na parapecie. - To, że dałem się pokonać grupie nastolatków, nie oznacza, że tak po prostu uda się to jakiejś kruczej demonicznej istocie.
    - Nie strasz! - zawołał z wyrzutem Chocolove, który przeżył właśnie stan przedzawałowy i bliskie spotkanie z podłogą. - Nie możesz jak normalni ludzie wejść drzwiami, a nie oknem?!
    - Ciesz się, że nie zrobił wejścia smoka przy pomocy teleportacji - zaśmiał się Yoh, przypominając sobie niemal każde spotkanie z bliźniakiem. Władca Ognia zawsze musiał się teleportować albo robić efekt zaskoczenia, przez co właściciel mandarynkowych słuchawek stawał się coraz bardziej czujny nawet na najmniejszy szelest, zwłaszcza po porannym incydencie.
    - Czyżby jeszcze ktoś z rodziny Asakura zamierzał nas odwiedzić? - zapytał retorycznie Tao.
    - Uhm... Nie wydaje mi się - odparł Mikihisa, nie mogąc wyjść z podziwu, że wszyscy przyjaciele Yoh w miarę możliwości tolerują obecność Hao. Chyba naprawdę wiele go ominęło...
    - Reasumując - odezwała się dotąd milcząca Anna. - Pan oraz Hao wiecie coś, czego my nie wiemy. I nie podoba mi się to.
    Kyouyama spoglądała wyczekująco to na Mikihisę, to na Władcę Ognia. Nie lubiła, gdy ktoś wiedział więcej od niej, robiąc z tego wielką tajemnicę wagi rządowej, a trzymanie jej w niepewności bynajmniej nie należało do najbardziej inteligentnych posunięć. Jeśli za chwilę nie usłyszy dobrowolnych wyjaśnień, co się dzieje, to sięgnie po mniej humanitarne metody niż piorunowanie wzrokiem obu Asakurów. A blondynka potrafiła wydusić z innych potrzebne informacje. Nieważne w jaki sposób, ważne, że skutecznie.
    - Spokojnie, Anno. - Hao uśmiechnął się, wyczuwając zły nastrój dziewczyny. - Pozwolę dokończyć Mikihisie. Jeśli jego informacje będą niepełne, to najzwyczajniej w świecie uzupełnię je.
    Itako skierowała mrożące krew w żyłach spojrzenie na mężczyznę w masce. Asakura zaklął w myślach. Ognisty szaman nieźle go urządził, aczkolwiek musiał przyznać, że Hao zmienił się nie do poznania. Nie był pewny, co to oznacza dla losów świata, a tym bardziej nie miał pojęcia na jakim etapie są relacje bliźniaków. Zanotował sobie, że sprawdzi to niebawem, w tej chwili miał większe zmartwienie od pokojowego zachowania piromana - zniecierpliwioną Annę.
    - Nie wiem dokładnie ile wiecie o Gwieździe Zniszczenia, ale zapewne każdy z was chciał spełnić swoje marzenia jako Król Szamanów. Cóż, nie tylko wy macie marzenia. Ta pradawna istota również je ma, jednakże nie niosą one optymistycznej wizji przyszłości. Bowiem żywi się bólem, cierpieniem oraz złem w jakiejkolwiek postaci, zbierając swoje krwawe żniwo podczas różnorakich wojen, epidemii. W wielu kulturach jest znana pod różnymi imionami, ale...
    - Czyżby jakiś demon? - wyrwał się Horo, przerywając mężczyźnie, za co oberwał dość mocno w potylicę od Piriki.
    - Zachowuj się! - pouczyła zdenerwowana niebieskowłosa brata. Usui przyjął pozę, która sugerowała, iż jest on obrażony - założył ręce na wysokości klatki piersiowej i zrobił obrażoną minę.
    - To nie jest demon, chociaż bywa tak nazywana. Demon wojny to jeden z jej owianych ponurą aurą przydomków - sprostował Hao.
    Mikihisa był po raz pierwszy w życiu wdzięczny długowłosemu Asakurze. Wyjaśnianie czegokolwiek grupie nastolatków nie należało do najprzyjemniejszych zadań, bo zawsze przerywali w pół zdania, dociekając co, jak i dlaczego. Hao miał zdecydowanie więcej cierpliwości, którą wypracował sobie przez tysiąc lat. Bez mrugnięcia okiem potrafił odpowiedzieć nawet na najgłupsze pytanie.
    - Znacie może legendy celtyckie? Albo chociażby podstawy mitologii celtyckiej? - zapytał piroman. Westchnął, gdy praktycznie wszyscy zebrani w pomieszczeniu pokręcili głowami, patrząc na niego jakby oznajmił, że właśnie przegapili i przespali cały Turniej. - Buddo, czy wy znacie jakiekolwiek legendy poza tymi klanowymi? Jakąkolwiek mitologię, która nie dotyczy waszych rodzinnych regionów?
    - Czy chodzi ci o Morrigan*, celtycką boginię wojny i zniszczenia? - zapytał Lyserg, który wcześniej wolał milczeć i nie wychylać się.
    - Dziękuję, że ratujesz ich honor - powiedział spokojnie Hao. - Co prawda to tylko jedno z wielu imion kruczej bogini oraz jedno z wielu wyobrażeń wojny. Każda cywilizacja miała własną religię, mitologię. Jednak legendy są wiecznie żywe i jeśli to właśnie Morrigan zjawiła się w Patch Village, oczekując na krwawe żniwa, to wszyscy mamy całkiem spory problem. A już zwłaszcza Rada.
    - Bogini wojny to nie jest tylko zwykły problem - odezwał się nowy głos.
    Wszyscy spojrzeli na nowo przybyłą postać. W drzwiach stał Silva, spoglądając ponuro na szamanów obecnych w pomieszczeniu.
    - No weźcie dajcie spokój! - zawołał z wyrzutem Horo. - Co wy macie z tym wejściem smoka?!
    - Genów nie oszukasz - mruknął Ren ze stoickim spokojem, opierając się o ścianę. - To Asakurowie, mają to zapisane w DNA.
    - W czym? - zapytał niezbyt inteligentnie Chocolove.
    - DNA. D-N-A - przeliterował łaskawie Tao, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej.
    - A więc wypijmy za to do dna! - krzyknął Afroamerykanin, podchwytując grę słów i wznosząc toast szklanką mleka. Po chwili jednak zrozumiał swój błąd, wyczuwając zagrożenie ze strony fioletowłosego szamana. Uświadomił sobie, że dzierży w dłoni napój bogów, a przynajmniej w mniemaniu złotookiego. A mógł wziąć zwykły sok pomarańczowy... Niestety było za późno i musiał nerwowo podskakiwać, unikając ostrza guan dao.
    - Uspokójcie się! - warknęła Anna. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie od waszych przepychanek. - Posłała chłopakom swoje słynne spojrzenie, którego pozazdrościłby nawet bazyliszek. - Jak mniemam ty również masz coś nam ważnego do powiedzenie, nieprawdaż Silva?
    - Uhm... W sumie tak - odparł strażnik, podziwiając Itako za to z jaką łatwością opanowała tę dwójkę. - Goldva stwierdził, że możemy wam zaufać i... Tak, tobie też, Hao.
    - Jaki zaszczyt mnie spotkał. Myślicie, że barbeque byłoby dobrą formą uczczenia tego faktu? - zapytał żartobliwie piroman, ale, widząc pełne wyrzutu spojrzenie bliźniaka, stwierdził, że jego słowa były nie na miejscu. - Dobra, nieważne. Kontynuuj.
    - W obliczu nadejścia bogini wojny, która czekała na ten moment przez wiele tysięcy lat, Turniej stoi ponownie pod znakiem zapytania. To znaczy walki będą kontynuowane, aczkolwiek Rada zdaje sobie sprawę, że każda z nich coraz bardziej przyciąga Morrigan, a już zwłaszcza te brutalne - wyjaśnił Silva, a Hao zrozumiał tę aluzję. - Chciałbym też zauważyć, że Król Duchów cały czas jest niespokojny. Początkowo myśleliśmy, że to przez Hao. - Spojrzał przepraszająco na piromana, gdy zauważył jego minę w stylu "nie zrobiłem nikomu krzywdy od kilku miesięcy, przynajmniej fizycznej, bo niezwykle przyjemnie torturuje się psychicznie Marco". - Jednak Gwiazda Zniszczenia zaczyna przyćmiewać Gwiazdę Przeznaczenia, co sprawia, że Morrigan rośnie z każdym dniem w siłę. Równowaga została zachwiana, a wszystko przez przerwanie Turnieju.
    Silva spojrzał wymownie na Hao, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że to wszystko jego wina. A nawet jeśli nie wina, to przynajmniej obarczają go za ten efekt domino, spowodowany - a jakżeby inaczej! - przez niego, Asakurę Hao we własnej osobie.
    - Pff, człowiek raz czy dwa źle coś wykalkuluje, podejmie pochopną decyzję i będą ci to wypominać do końca życia. A patrząc na to, że wszyscy mamy umiejętności szamańskie, to i do końca tego pozagrobowego - prychnął wymownie Władca Ognia. - Ale zauważ, że jestem w tej chwili jedną z osób, której ta cała twoja Wielka Rada Szamanów potrzebuje najbardziej, więc radziłbym ci oszczędzić sobie wchodzenia w szczegóły mojego przeszłego postępowania, Silva. Wątpię w to, że Rada chciałaby mieć we mnie wroga w tej sytuacji.
    Strażnik uświadomił sobie właśnie własną głupotę. Nie powinien wypominać niczego ognistemu szamanowi. Bądź, co bądź, ale długowłosy Asakura miał rację. Potrzebowali go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, więc takie docinki nie miały najmniejszego sensu. A teraz tylko od Hao zależało, czy im pomoże, czy nie. Z bólem serca przyznał, że los ludzi, ba! całego świata spoczywa w rękach osoby, która niegdyś miała w planach unicestwienie praktycznie całej populacji. O ile dalej tego nie planuje... Wtedy ich czas jest w zasadzie już policzony. Rada pokładała w tej chwili nadzieję w obu Asakurach, zważając na fakt, że Król Duchów pozwolił przeżyć Hao. Niewątpliwie wydarzenia, które niebawem się rozegrają, będą miały wpływ na przyszłość całego wszechświata.

    Hao wrócił do obozowiska, gdzie czekała na niego Opacho. Dziewczynka, gdy tylko go ujrzała w oddali, wybiegła mu na przeciw, by przytulić się do niego. Nie było go zaledwie godzinę, a ona witała go tak, jakby rozstali się na wiele miesięcy. Dopiero po tylu latach zrozumiał, że murzynka od zawsze traktowała go jak rodzinę, jak starszego brata. Podobno lepiej późno niż wcale, pomyślał Hao.
    Uśmiechnął się ciepło do sześciolatki, głaskając ją po główce. Gdy Opacho przestała przytulać się do niego, oboje ruszyli w stronę rozbitych namiotów. Ognisty szaman musiał przemyśleć kilka spraw, które wymagały jak najszybszego podjęcia decyzji. Wcześniej myślał, że jego jedynym zmartwieniem jest nawiązywanie bliskich relacji z Marion i bliźniaczych z Yoh. A teraz miał na głowie widmo zbliżającej się Morrigan. W dodatku on sam jej ułatwił zadanie.
    Usiadł razem z Opacho przy wejściu do swojego namiotu, klnąc w myślach. Po raz kolejny nic nie poszło po jego myśli, ba! jeszcze przyczynił się do zachwiania równowagi, którą notabene chciał zachować.
    Jeszcze zostawał problem X-Laws. W każdym bądź razie - jak na razie jeden z najmniejszych i mógł go rozwiązać od zaraz. Wystarczy, że posłuży się skradzionym artefaktem, który otrzymał od trzech demonów pod postacią zwykłych mężczyzn. Chociaż wolał sobie zostawić to na sam koniec. Poczeka, aż Jeanne i Marco stracą czujność, zapominając o zaginionym przedmiocie. Może i się zmienił pod wieloma względami, ale X-Laws zbyt długo panoszyło się tuż pod jego nosem. Co prawda, byli nieszkodliwi i ich działania nie robiły na Hao najmniejszego wrażenia. Tak, ta sprawa jeszcze sobie poczeka.

    Na środku ciemnego pomieszczenia stała Żelazna Dziewica, w której znajdowała się Jeanne. Przywódczyni X-Laws gromadziła moc w obliczu nadchodzącego niebezpieczeństwa. Kilka godzin temu Marco wyszedł z nową misją, a ona zamknęła się w średniowiecznym narzędziu tortur.
    Coraz bardziej czuła mroczną aurę, która z każdą chwilą zbliżała się do Patch Village, niosąc ze sobą widmo śmierci, zła i zniszczenia. Zdecydowanie przyćmiewała mroczną i tajemniczą aurę Hao, więc Iron Maiden zaczęła się zastanawiać, czy nie będzie musiała zbratać się ze swoim dotychczasowym wrogiem. Potrafiła zawiesić topór wojenny z Asakurą, jeśli będą wymagały tego okoliczności, ale widziała, że reszta X-Laws nie bierze pod uwagę neutralnych relacji z Władcą Ognia. Nawet chwilowych...
    Dostrzegła również pewną zależność, niezwykle widoczną po wznowieniu Turnieju Szamanów. Hao zachowywał się nad wyraz spokojnie, nie licząc incydentu z udziałem Marco. Nie wyczuwała znaczącego zagrożenia ze strony piromana, co skłaniało ją do różnych refleksji, niekoniecznie łatwych i nieskomplikowanych. Nie wiedziała, co się dokładnie dzieje, ale dawny porządek uległ zmianie. X-Laws musieli się temu bliżej przyjrzeć.

    Morrigan krążyła nad Patch Village pod postacią kruka, przyglądając się miejscu, które raz na pięćset lat zrzeszało najsilniejszych szamanów, walczących o koronę. Za każdym razem jedynie przyglądała się, nie mogąc nic zrobić, ukryta w cieniu swojego sprzymierzeńca z dnia Samhein**, Dagdy***.
    Zaskrzeczała z pogardą. Dagda - bóg dobry we wszystkim... Jaka szkoda, że tym razem to nie on zajmuje najważniejsze miejsce na widowni. Wszystko wskazywało na jej wyzwolenie się spod panowania najwyższego bóstwa, Gwiazda Zniszczenia ofiarowała jej tym razem niewyobrażalną siłę, by mogła zdominować Dagdę uosabiającego Gwiazdę Przeznaczenia. W końcu nadeszła jej kolej, by spełnić swoje marzenia.
    Była blisko osiągnięcia swojego celu, a Asakura Hao wszystko jej ułatwił, gdy połasił się na moc Króla Duchów, jednocześnie osłabiając go i przerywając Turniej. Morrigan nawet nie przypuszczała w najśmielszych snach, że najpotężniejszy szaman w historii podejmie niezwykle pochopną decyzję, pozwalając jej zerwać więzy współdominacji z Dagdą.
    Krucza bogini zatoczyła kilka kółek nad wioską szamanów, kracząc złowieszczo. Nadchodziła jej długo wyczekiwana uczta.

***

Jeszcze objaśnienia, bo nie każdy zna mitologię celtycką, prawda? :D
*Morrigan - to celtycka bogini magii, podziemia, wojny i zniszczenia. Pojawia się wszędzie, gdzie jest wojna, krążąc nad polem bitwy pod postacią kruka lub wrony. Jest jedną z czterech bogiń wojny. Poza nią są jeszcze: Macha (goidelska bogini wojny, jedna z trzech postaci Morrigan; ponoć leczyła rannych), Nemain (irlandzka bogini wojny, podobno jedna z postaci Morrigan; jej imię oznacza "panika") i Badb (celtycka bogini wojny; jej imię oznacza "kruk", wywoływała zamieszanie na polu bitwy).
**Samhein - według celtyckiego kalendarza było to pogańskie święto żniw, oznaczające koniec lata i przypadało na 31 października - 1 listopada. Według wierzeń w noc wigilii Samhain duchy osób zstępują na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku. Celtowie gasili wszelkie ogniska i pochodnie, żeby ich domy wyglądały na niezamieszkane, a poza domem wystawiali żywność dla duchów. Ubierali się w łachmany i chodzili po wsiach, udając brudnych włóczęgów, aby nie zachciał ich żaden duch. Halloween wywodzi się miedzy innymi właśnie ze święta Samhain.
*** Dagda - według mitologii celtyckiej najważniejszy bóg w panteonie. Jego imię oznacza "Dobry Bóg". Znany jest również jako Cera (Stwórca), Ruaidh Rofhessa (Czerwonowłosy Doskonałej Wiedzy). Był bogiem druidów, rolnictwa, obfitości i płodności. Uosabiał doskonałość, posiadał tajemną wiedzę doskonałą. Iryjskie podania przedstawiają Dagdę jako postać o ogromnej sile, uzbrojoną w magiczną maczugę (bądź kij) i kocioł. Przed bitwą z Fomorianami, podczas święta Samhain, zawarł przymierze z boginią wojny Morrigan w zamian za plan bitwy.

~*~ 

Dobra, mam nadzieję, że nieco wyjaśniłam. Poza tym zauważyłam, że sporo osób myślało o demonach. W sumie jak ktoś mnie znał z poprzednich opowiadań, to zawsze się pojawiały demony. xD Ale dzisiaj zaskoczę i dam celtyckie bóstwa, a co! Spokojnie, to są prawdopodobnie pierwsze i ostatnie postaci spoza kanonu, które wprowadzam i które odegrają znaczącą dla opowiadania rolę. W sumie to i tak Morrigan jest najważniejsza z celtyckiej mitologii dla wydarzeń, więc nie trzeba znać wierzeń Celtów. :D No i święto Samhein też ma znaczenie, ale o tym innym razem. ^^
Następny rozdział może jeszcze w tę sobotę, ale byłabym bardziej skłonna mówić, że w weekend majowy, np. 2-3 maja. A 4 maja mam pierwszą maturę, jak cudownie. xD Chociaż polskiego to przynajmniej się nie boję, więc nie martwię się tym za bardzo. :)
A jeśli zawita tu jeszcze Ao mori, to: Twoje opowiadanie przeczytam jakoś w maju między maturami, ok? W końcu wypadałoby się odstresować czy coś. ^^
Dżizas, dziwnie się czuję dodając rozdział we wtorek, w dodatku w dzień, a nie w nocy. xD
Do następnego! ^^

niedziela, 10 kwietnia 2016

12. Niezapowiedziana wizyta

Ohayo,
 Zdaję sobie sprawę z jakże późnej godziny i tego, że właśnie prawie mi się skończyła niedziela. Ech... Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zacznę publikować o ludzkich godzinach...
Bez przedłużania - dedykacja dla Ginny Kurogane i Spokoyoh. Obie w jakiś sposób nieco mnie zmotywowały do dokończenia tego rozdziału, za co serdecznie dziękuję. :)
Zapraszam do czytania. ^^

~*~

    Siedzieli w ciszy, patrząc się w ogień. Płomienie wesoło tańczyły, oświetlając im twarze, które w półmroku wyglądały tajemniczo i momentami przerażająco.
    Zbliżała się północ, ale Marion nie była śpiąca. Jeszcze pół godziny temu ćwiczyła razem z Hao nad jeziorem. Myślała, że brunet zapomniał o ich treningu, którego nie dokończyli przed południem. Asakura był zajęty przez prawie cały dzień, zniknął po walce Drużyny Rena i Drużyny Smoka na kilka godzin i nikt nie wiedział, dokąd poszedł. Wrócił dość późno i, nie zjadłszy nawet kolacji, polecił kilku osobom, aby poćwiczyły w parach ataki. Phauna nie przypominała o sobie i, pomimo lekkiego zawodu, patrzyła ze znudzeniem na sparing Peyote i Luchista.
    Gdy wszyscy mieli iść już spać, Hao zawołał Phaunę, pytając, czy chciałaby dokończyć trening. Oczywiście zrozumiałby odmowę ze względu na bardzo późną godzinę. Dziewczyna wahała się dłuższą chwilę, ale przecież cały dzień czekała na ten moment, więc zdecydowała, że sen poczeka. W końcu są rzeczy ważne i ważniejsze.
    A teraz siedziała obok Asakury, grzejąc się przy ognisku. Czuła lekkie zmęczenie, ale również satysfakcję - Hao pochwalił ją, mówiąc, że zrobiła duże postępy. Co prawda, Władca Ognia nie rozwodził się za bardzo nad jej umiejętnościami. Wyznawał zasadę, żeby nie chwalić nadmiernie swoich uczniów, by nie popadli w samozachwyt, poprzestając na laurach i nie rozwijając dalej swoich umiejętności.
    Hao zauważył, że Marie zachowywała się nieco swobodniej niż zazwyczaj, co go ucieszyło. Blondynka wyglądała rozkosznie, gdy rumieniła się, ale Asakura wolał, by była bardziej otwarta i spontaniczna przy nim. Już dawno przestał zwracać uwagę na to, czy tytułuje go mistrzem. Mówiła tak na niego przy innych, ale gdy byli dziś sami, rozmawiała z nim swobodnie. Przypuszczał, że mogła się tylko zapomnieć i jutro wszystko wróci do stałego stanu rzeczy. Jednak wolałby, aby ich relacja nie cofała się, a rozwijała dalej. Dość długo czekał, aby Phauna przełamała się.
    Marion oderwała wzrok od płomieni, spoglądając na profil szamana. Zamyślony Asakura podziwiał swój ulubiony żywioł, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obserwowany przez swoją towarzyszkę. Uśmiechał się lekko pod nosem, przez co wyglądał na niezwykle spokojnego i odprężonego. Blondynka coraz częściej widziała go w takim stanie. Dawniej chodził rozdrażniony przez wiele czynników. A to Turniej się dłużył, X-Laws się panoszyło w Patch Village, pokazując jacy to oni są świetni i jak bronią pokoju oraz wszelkiego dobra w imię cierpiącej Jeanne. Czasami na dokładkę Rada denerwowała bruneta.
    Wszystko się zmieniło, pomyślała. Westchnęła cicho, wyrywając Hao z zamyślenia. Spojrzał na nią swoimi czarnymi oczami i pierwszy raz od dawna Marie utrzymała kontakt wzrokowy z Asakurą. Nie wiedziała, czy będzie tego później żałować, ale postanowiła zaryzykować, pozwalając sobie utonąć w oczach chłopaka. Poczuła się jak zwykła nastolatka, jakby zauroczyła się zwykłym chłopakiem z dala od tego całego szamańskiego zamieszania. Nawet nie obchodziło jej to, czy Hao czyta jej w myślach niczym z otwartej księgi, dowiadując się jednocześnie o jej uczuciach, które starała się bardzo długo skrywać przed nim.
    Zerwał się lekki wiatr, rozwiewając ich fryzury. Na twarz Marion spadł blond kosmyk przydługiej już grzywki, zasłaniając prawe oko dziewczyny. Hao uśmiechnął się, dziękując w duchu naturze za to jakże przypadkowe zrządzenie losu, i delikatnie odgarnął włosy Marie. Nie zabrał od razu dłoni, obserwując reakcję zielonookiej. Dawniej Włoszka spięłaby się lub nieznacznie odsunęła, a teraz siedziała spokojnie, pozwalając na ciepły dotyk chłopaka.
    - Zaskakujesz mnie dzisiaj - powiedział Hao. - Jestem pod wrażeniem.
    - Och, ja tylko...
    - Jesteś sobą. - Uśmiechnął się, niechętnie zabierając dłoń. - I to mi się podoba.
    Włoszka odwzajemniła uśmiech, stwierdzając z ulgą, że nie miała się czego bać, a Hao jest takim samym człowiekiem jak wszyscy. Była głupia, broniąc się przed bliskością Asakury, bo on sam przejawiał inicjatywę, aby spędzać z nią czas. A ona? Ona starała się nie zakochać, sądząc, że to nie do końca stosowne.
    - Chyba już pójdę. - Ziewnęła cicho, zasłaniając dłonią usta.
    Chciała wstać, ale Hao zatrzymał ją, łapiąc za dłoń zielonookiej. Zdziwiona spojrzała na chłopaka, zastanawiając się, co brunet planuje.
    Asakura wahał się tylko przez chwilę. Nie mógł bez powodu zatrzymywać śpiącej i zmęczonej dziewczyny, więc szybko podjął decyzję. Kierował się zwykłym ludzkim odruchem, gdy musnął wargami jej policzek. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał, a on działa po raz kolejny pod wpływem impulsu. W żadnej poprzedniej reinkarnacji nie podejmował tak spontanicznych decyzji, ale nie przeszkadzało mu to. Nie teraz, gdy chciał wszystko zmienić.

    Yoh siedział na parapecie, pijąc herbatę i spoglądając przez otwarte okno. Słońce powoli wschodziło za horyzontem, gdy się przebudził, więc stwierdził, że nie ma już sensu kłaść się do łóżka. I tak za godzinę musiałby wstać, aby iść na poranny trening.
    - A cóż to? Czyżby apokalipsa niedługo? - Zaśmiał się jakiś głos na dole.
    Zaskoczony Yoh zachwiał się, omal nie wypadając z okna. Z ulgą stwierdził, że udało mu się utrzymać równowagę, ciesząc się, iż herbatę prawie dokończył i nawet jeśli rozlałby resztę zawartości kubka, to nie poparzyłby się.
    - Hao! Nie strasz mnie, bo kiedyś na zawał zejdę - zawołał z wyrzutem młodszy z braci.
    Długowłosy Asakura uniósł ręce w przepraszającym geście, po czym teleportował się. Dosłownie sekundę później siedział już na krześle przy stole w kuchni.
    Yoh zeskoczył z parapetu, stwierdzając, że Hao jest dziś wyjątkowo szczęśliwy. Nie musiał pytać, po prostu widział zmianę w zachowaniu brata i to mu zupełnie wystarczało. Nic nie cieszyło go bardziej, niż obserwowanie zachodzących zmian w nastawieniu ognistego szamana.
    - Co cię sprowadza?
    - Czy ja zawsze muszę mieć stosowny powód do wizyty? - obruszył się Hao.
    - W sumie to nie... - Yoh uśmiechnął się przepraszająco. - W każdym bądź razie miło cię widzieć.
    - Co powiesz na to, że pójdę z tobą pobiegać? - zaproponował długowłosy.
    - Czemu nie, będzie fajnie. - Właściciel mandarynkowych słuchawek wyszczerzył ząbki, ciesząc się na wspólny trening.

    Zaczynali właśnie ósme z dziesięciu okrążeń wokół wioski. Słońce było już naprawdę wysoko na niebie i dawało się we znaki bliźniakom, ale mimo to rozmawiali w najlepsze, jakby w ogóle nie odczuwali zmęczenia.
    Yoh specjalnie wybrał taką trasę, aby przypadkiem nie wpaść na żadnego członka X-Laws. Hao twierdził, że jego zła opinia mogłaby mu zaszkodzić, a tego Władca Ognia nie chciał. Najpierw musiał popracować nad relacjami z Yoh i Marion, zanim zajmie się resztą szamańskiej społeczności, na której jakoś szczególnie mu nie zależało, ale nie chciał, by wszyscy pomyśleli, że właściciel mandarynkowych słuchawek przeszedł na stronę wroga.
    - No dalej, leniuchu, nie zatrzymuj się - zawołał Hao do bliźniaka, który zwolnił, aż w końcu zatrzymał się. - Obserwowałem cię i wiem, że masz dobrą formę.
    - Musiałem się podrapać - wyjaśnił Yoh, doganiając bliźniaka. - Czy ty wiesz jak śmiesznie to wygląda, gdy próbujesz biec i drapać się po łydce jednocześnie?
    Hao pokręcił głową. Nie miał pojęcia, o czym krótkowłosy szaman mówił, ale wyobraźnia podpowiadała mu, że musiało to naprawdę komicznie wyglądać. Uśmiechnął się pod nosem, zrównując się z bliźniakiem.
    - Wiesz co?
    - Hm? - mruknął pytająco Yoh.
    - Nie pamiętam już kiedy ostatni raz robiłem to, na co miałem ochotę. - Urwał na chwilę. - Zawsze byłem zbyt pochłonięty planami, aby zostać Królem Szamanów. Uważałem, że typowo ludzkie odruchy są oznaką słabości, a było całkowicie odwrotnie. Ty pierwszy trafiłeś w mój słaby punkt, za co w sumie jestem ci bardzo wdzięczny.
    - Nie zrobiłem nic takiego. - Podrapał się po głowie z zakłopotaniem. - Starałem się być sobą.
    - To chyba uratowało mnie, bo gdy zrozumiałem, że nie zawahasz się zadać ostatecznego ciosu w obronie przyjaciół, to teleportowałem się w ostatniej chwili. Tylko na to wystarczyło mi furyoku - wyjaśnił Władca Ognia. - Później Opacho wyczuła moją gasnącą aurę i razem z Marion uratowały mnie. - Na wspomnienie o blondynce uśmiechnął się lekko, bo oczami wyobraźni widział moment, gdy pocałował ją w policzek, a ona lekko zawstydzona pożegnała się, po czym uciekła do swojego namiotu, który dzieliła z przyjaciółkami. Od tamtej chwili nie widział jej jeszcze i złapał się na tym, że nie może się doczekać, aż ją zobaczy.
    Pokręcił głową, łapiąc się na tym, że zachowuje się nieco irracjonalnie. Pierwszy raz czuł coś podobnego, ale pomimo tego chciał dalej iść na przód. Chciał poznać Włoszkę bardziej niż kiedyś i być dla niej kimś więcej, nie tylko mistrzem.
    - Ostatnie okrążenie. Ścigamy się? - zaryzykował pytaniem właściciel mandarynkowych słuchawek.
    Hao wzruszył ramionami, przyspieszając, by dogonić Yoh. Przecież nie da bratu tej satysfakcji, a na taryfę ulgową to mógł liczyć u przyjaciół. Złapał się na tym, że chce rywalizować z właścicielem mandarynkowych słuchawek dla zabawy, jak typowi bracia. Jeszcze nie przyzna się na głos, ale w głębi duszy chciał, aby tak było. Jednak pozostawała świadomość, że jeszcze długa droga przed nimi.

    Marco wystrzelił kilka serii ku tarczy z wizerunkiem Hao. Do ćwiczeń używał pistoletu na niewielkiego kalibru naboje, więc pod ścianą leżało co najmniej czterdzieści pustych łusek. Ze złością wymienił magazynek, po czym wypuścił kolejną salwę. Chciał zetrzeć ten perfidny uśmieszek z twarzy swojego największego wroga. Z satysfakcją zauważył, że postać na tarczy jest zmasakrowana, ale to mu nie wystarczyło, więc wystrzelił resztę naboi z magazynku.
    Odłożył pistolet na stolik pod ścianą. Poprawił okulary, podchodząc do tarczy. Musiał ją wymienić, chociaż z lekkim rozczarowaniem. Za chwilę znowu będzie musiał oglądać paskudny wizerunek tego demona. Pocieszał się myślą, że jeszcze cztery magazynki naboi czekają na swoją kolej. Uśmiechnął się wrednie, zabierając się za wymianę tarczy.
    - Marco, panienka Iron Maiden Jeanne pragnie cię widzieć - oznajmił Porf, przyglądając się rozsypanym pod ścianą łuskom. - Ciężki poranek? - zapytał z kpiącą nutą w głosie.
    Lasso posłał mu lodowate spojrzenie, uważając żartobliwe pytanie za największą zniewagę. Skończył wymieniać tarczę, szybko sprzątnął łuski spod ściany i, chowając pistolet do kabury, wyminął Porfa. Miał od kilku dni gorszy humor, co odbijało się na wszystkich z wyjątkiem Jeanne. Jej nigdy nie uraziłby, Iron Maiden była dla niego niczym świętość.

    - Panienka chciała mnie widzieć - oznajmił Lasso, gdy Jeanne zaprosiła go do środka.
    - Owszem, uważam, że powinniśmy się bliżej przyjrzeć pewnej sprawie.
    Melodyjny i spokojny głos Iron Maiden nie wskazywał ani trochę na to, aby była to poważna rzecz, jednak Marco długo znał swoją panią i wiedział, że spokój Świętej Panienki jest jedynie efektem wieloletniej medytacji w Żelaznej Dziewicy. Tak naprawdę albinoska przejmowała się światem bardziej niż ktokolwiek inny, cierpiąc w duszy, gdy widziała szerzące się zło. Blondyn pragnął oczyścić planetę ze wszelkich plugawych nasion, które zasadziły demony. Zaczynając od Asakury Hao, to był jego priorytet.
    - Zamieniam się w słuch - powiedział, poprawiając okulary.
    - Niedawno wyczułam o wiele bardziej niepokojącą aurę od tej należącej do Asakury Hao. - Marco na dwa ostatnie słowa skrzywił się w taki sposób, jakby Francuzka wypowiedziała niepasujące do jej delikatnej osoby przekleństwo. - To silna istota, prawdopodobnie nawet nie jest człowiekiem. Zbliża się coraz bardziej i niewątpliwie zechce namieszać w Turnieju, a Król Duchów jest już osłabiony i czeka na nowego Króla Szamanów.
    - Zbadam sytuację - obiecał Lasso, przyklękając na jedno kolano. - Masz moje słowo, że wykonam zadanie niezwykle starannie.
    Jeanne uśmiechnęła się delikatnie do swojego najbardziej zaufanego człowieka, wiedząc, że Marco na pewno przyłoży się do zadania. Przy okazji miała nadzieję, iż chociaż na chwilę oderwie go od manii prześladowania Hao i wymyślania teorii spiskowych na Yoh. Była świadoma uporu blondyna, ale nie mogła dopuścić, aby po raz kolejny naraził się Wielkiej Radzie Szamanów. Mieli szerzyć dobro, a Lasso czasami zapominał się w dążeniu do unicestwienia Władcy Ognia. Oczywiście, uważała, że jest to zwykła ludzka słabość. Nic więcej.

    Hao siedział z bratem pod ścianą domku, odpoczywając w cieniu. Właśnie zakończyli remisem swój wyścig i teraz pili zimną wodę z cytryną i lodem. Długowłosy Asakura miał świadomość, że powinien wrócić już do obozu, Opacho na pewno szukała go w każdym możliwym miejscu i jej pojawienie się u wesołej gromadki było tylko kwestią czasu, a wolał aby bez potrzeby nie biegała sama po Patch Village. Chociaż była niezwykle sprytna, to wiedział, że przy Marco często nie wie, co ma zrobić i najchętniej schowałaby się wtedy za nim.
    - Jakoś niebawem się znowu pojawię - powiedział Władca Ognia, zakładając swoją nieśmiertelną pelerynkę.
    Uśmiechnął się do brata, po czym teleportował się.
    - Chyba wiele mnie ominęło.
    - Tata! - Yoh był nie tyle zaskoczony, jak nieprzygotowany na wizytę Mikihisy, a już w ogóle nie w takim momencie, gdy dogadywał się z Hao.
    - Wydaje mi się, że to ja powinienem być bardziej zaskoczony od ciebie, Yoh - powiedział mężczyzna w masce, zeskakując z drzewa. - Musimy porozmawiać. To ważne, chyba nawet ważniejsze od tego, co przed chwilą zobaczyłem.

~*~

 Starałam się wyłapać wszelkie błędy, ale po prostu jest już późno i jak coś zauważycie, to napiszcie mi w komentarzu lub na GG (znajdziecie numer w zakładce autorka).
 Powiem szczerze, że mam wielkie pokłady weny, ale brak motywacji do pisania. Serio, to lekko dołujące. :c Staram się to ogarnąć, ale nie powiem - trochę trudno i opornie mi to idzie.
 Zdaję sobie również sprawę z tego, że rozdział jest krótszy od poprzednich, za co przepraszam. Mam nadzieję, że jakościowo jest wystarczająco dobry. :)
 Następny rozdział za tydzień lub dwa, zobaczę jak będzie z moim czasem, bo 18 kwietnia mam wstępne wystawienie ocen, a 25 klasyfikację. A w tym tygodniu przydałoby się już poprawić wszelkie oceny, które mi zostały, coby na koniec liceum mieć przyzwoitą i zadowalającą średnią. Jest ona oczywiście tylko dla mojej satysfakcji, bo matura decyduje o moim przyjęciu na studia. xD
 Tak przy okazji - proszę o zostawianie komentarzy, które mnie bardzo motywują do dalszego pisania. Owszem, piszę dla siebie, ale miło jest wiedzieć, że ktoś czyta i zostawia swoją opinię. Naprawdę - Wasze opinie są dla mnie mega ważne. :)
 Tymczasem ja idę szybko powiadamiać i spać, bo rano muszę wstać. Mam na 7:10 lekcje, będzie trudno, ale dam radę. ^^
 Do następnego. :3

niedziela, 3 kwietnia 2016

11. Drużyna Smoka

Ohayo~
 Melduję swoją obecność po dwóch tygodniach!
 Pogadam sobie na końcu. ^^
 Zapraszam do czytania. :)

~*~

    Hao spędził poranek nad jeziorem w towarzystwie Opacho, Nichroma i Hanagumi. Jego uczniowie ćwiczyli intensywnie, organizując między sobą pojedynki. Czasami sam z nimi trenował, sprawdzając czy walczą lepiej niż wcześniej. Z zadowoleniem obserwował, że ich umiejętności szamańskie rozwinęły się. Oczywiście, Opacho nie walczyła z nikim, a tylko przyglądała się, klaskając z radości, gdy Mistrz Hao każdego pokonywał.
    - Niezła technika, Kanna - oznajmił Asakura, trzymając ognisty miecz na wysokości szyi szamanki. - Tylko odrobinę za wolno, bez problemu ominąłem Ashcrofta.
    Niemka przytaknęła, obiecując, że postara się popracować nad tym atakiem. Usiadła obok Mattie i Nichroma, odpalając papierosa. Przyznała ostatnio sama przed sobą, że zdecydowanie za dużo pali, ale mimo wszystko nie chciała rzucić nałogu. Nikotyna uspokajała ją, chociaż miała świadomość, że również powoli zabijała.
    Ostatnią osobą, która miała walczyć z Hao, była Marion. Zajęła właśnie pozycję na przeciwko Asakury, czekając na polecenie bruneta, że może zaczynać. Z pewnością siebie w oczach trzymała dłonią włosy kukiełki. Dzisiaj wyjątkowo spokojnie podchodziła do towarzystwa Hao, chociaż czuła, że jakby została z nim sama, to znowu speszyłaby się.
    Zanim Hao zdążył skinąć głową, pozwalając Phaunie zacząć, pojawił się Yoh. Wyszedł zza drzew, uśmiechając się. Jednak po chwili zrobił niepewną minę, gdyż nie spodziewał się obecności uczniów brata.
    - Dokończymy wieczorem - powiedział Hao do blondynki. - I zabierz grzywkę z oczu - szepnął dziewczynie na ucho, gdy ją mijał. Nie wiedział dlaczego, ale bardzo lubił patrzeć w jej soczyście zielone oczy.
    Na twarzy Marie pojawił się lekki rumieniec, ale długowłosy Asakura już tego nie zauważył. Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że reaguje zbyt emocjonalnie na gesty i słowa szamana. Wzięła głęboki wdech, by uspokoić się, po czym podeszła do swoich przyjaciółek, starając się wyglądać naturalnie.
    - Opacho, idź z dziewczynami i Nichromem - poprosił Hao.
    Murzynka skinęła główką i niechętnie pobiegła za wymienionymi przez Asakurę osobami. Chciała zostać z Mistrzem Hao, ale rozumiała też, że Władca Ognia musi porozmawiać z bratem.
    Yoh podszedł bliżej, aby zrównać się z bliźniakiem, który stał odwrócony w stronę jeziora. Po chwili obaj usiedli na ziemi, milcząc przez dłuższą chwilę. Hao chciał pozbierać myśli, które kłębiły się w jego podświadomości przez dłuższy czas. Zaczęcie tej trudnej rozmowy nie było łatwe, więc był wdzięczny, że to Yoh pierwszy się odezwał.
    - Chciałeś porozmawiać o czymś bardzo ważnym - zaczął z pewną obawą w głosie, ale Hao lekko się uśmiechnął, więc odetchnął z ulgą.
    - Owszem, to temat rzeka, więc wszystkiego nie omówimy, bo pewnie chciałbyś obejrzeć walkę Drużyny Rena z Drużyną Smoka. - Urwał na chwilę. - Może zacznę od początku. Najpierw chciałbym cię... przeprosić. Tak, nie patrz tak na mnie, Yoh. Chcę cię przeprosić.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek faktycznie spojrzał na niego jakby oznajmił, że odkrył pozaziemską cywilizację podróżując statkiem kosmicznym z zielonymi ludzikami. W sumie nie dziwił mu się, jeszcze wczoraj rano sam wyśmiałby i najpewniej skremował osobę, która powiedziałaby mu, że przeprosi Yoh.
    - Przede wszystkim za to, co się stało w Sanktuarium. Nie powinienem brać sobie Króla Duchów siłą, a już na pewno nie powinienem traktować cię jako część mojej duszy, która mi się należy. Nigdy mi się nie należała... Owszem, jesteśmy częściami jednej duszy, ale skoro tak jest, to nie wolno mi tego zmieniać. I... - Wziął głębszy oddech, zbierając się, aby w końcu powiedzieć to, co powinien przyznać dawno temu. - Z trudem przyznaję, że myliłem się w wielu kwestiach.
    - Już dawno ci wybaczyłem, Hao - oznajmił spokojnie Yoh. Nie potrafiłby rozmawiać z bliźniakiem, gdyby chował jakąkolwiek urazę. - Poza tym nie wszystko rozumiem, bo nie spodziewałem się, że tak szybko zaczniesz się przede mną otwierać...
    - Ja również, Yoh, ale stało się. Dużo sobie przemyślałem i chce trochę zmienić w moim życiu - odpowiedział, patrząc na brata. - Zaczynając od naszych relacji. Tylko zrozum też, że to nie będzie dla mnie takie łatwe. Nawet moi uczniowie nie wiedzą o mnie wielu rzeczy.
    - Wiem, ale cieszę się mimo wszystko. - Krótkowłosy Asakura uśmiechnął się. - Damy radę.
    Rozmawiali jeszcze bardzo długo o wszystkim. Yoh chciał dać bratu poczucie, że może mu zaufać, a Hao starał się zachowywać tak, jakby rozłąka po narodzinach nigdy nie nastąpiła. Sytuacja była dla nich nowa, ale z podniesionymi głowami wyszli jej na przód. Oczywiście wiedzieli, że przed nimi długa droga. Niewątpliwie bardzo wyboista i pełna przeszkód, jednak nie zamierzali się tak łatwo poddać. W końcu mieli na nazwisko Asakura i stawianie czoła trudnym decyzjom było wpisane w ich geny.

    Przed godziną szesnastą szamani zaczęli zbierać się na arenie. Nie było to już tak wielkie zgromadzenie ludzi jak kilka dni temu, ale Yoh i tak musiał się namęczyć z odnalezieniem przyjaciół na trybunach. Dosłownie dziesięć minut temu rozstał się z bratem, ustalając, że nie mogą razem wejść na arenę, bo wzbudziłoby to podejrzenia X-Laws, którzy niewątpliwie przyjdą oglądać walkę.
    Odnalazł przyjaciół tuż przy barierce. Ryu energicznie wymachiwał do niego dłonią, nawołując go najgłośniej jak potrafił. Trzeba przyznać, że Umemiya miał mocne płuca i zahartowane gardło, bo nie było nawet śladu charakterystycznej chrypki po krzyczeniu, gdy chwilę później rozmawiał z właścicielem mandarynkowych słuchawek.
    - Prawie się spóźniłeś - mruknęła Anna, nie zaszczycając go spojrzeniem. Nie była zła na Yoh, ale w tej samej chwili zauważyła Hao, który specjalnie przeszedł obok Marco, chociaż była to najdłuższa droga do wolnego siedzenia wśród jego uczniów. Zmarszczyła tylko brwi, zastanawiając się nad tym, dlaczego ognisty szaman tak postąpił.
    - Witajcie, szamani! Pora oficjalnie wznowić Wielki Turniej Szamanów! - Głos Radima wyrwał Kyouyamę z rozmyślań. - Walkę między Drużyną Rena a Drużyną Smoka czas zacząć!
    Sześć dzwonków wyroczni charakterystycznie zapiszczało, potwierdzając słowa sędziego. Obie drużyny zajęły pozycje, ustawiając się w szyku bojowym. Ren zmierzył wzrokiem swoich przeciwników. Byli to trzej chłopcy, mniej więcej w jego wieku. Rysy twarzy sugerowały, że, tak samo jak on, pochodzą z Chin, ale innej prowincji, co potwierdzał akcent charakterystyczny dla północnej części kraju. Najwyższy z nich, najprawdopodobniej przywódca, miał bordowe włosy i złote oczy, z których biła pewność siebie. Dwaj pozostali stali za nim, przyglądając się uważnie Drużynie Rena. Obaj mieli czarne włosy i, tak samo jak ich kompan, złote oczy.
    Tao szybko utworzył kontrolę ducha, wprowadzając Basona do guan dao. Zacisnął dłoń na broni, racjonalnie wykorzystując furyoku. Treningi służyły mu przede wszystkim do tego, by być bardziej opanowanym podczas walki, ale do spokoju Yoh było mu bardzo daleko.
    Horokeu i Chocolove poszli w ślady przyjaciela, oczekując ruchu przeciwników. Jednak Chińczycy stali spokojnie, nie ruszając się nawet o milimetr, jakby zastygli niczym woskowe figury. Jedynie ich złote oczy śledziły każdy, nawet najmniejszy ruch Drużyny Rena.
    - Stary, oni są jacyś dziwni - mruknął zaniepokojony Usui w stronę Tao. - Nikt normalny się tak nie zachowuje...
    - Wiem o tym - odparł fioletowowłosy. Dopiero teraz zrozumiał, co miał na myśli Silva, gdy powiedział, że Drużyna Smoka jest dziwna i niebezpieczna. Nie zamierzał jednak trząść portkami, w końcu nazywał się Tao Ren i nie z takimi szamanami walczył. Miał niestety dziwne przeczucie, że przy nich jego ojciec uchodziłby za milutkiego kociaka, który może co najwyżej zadrapać.
    Radim miał okazję widzieć każdą walkę Drużyny Smoka i wiedział, że zawsze tak zaczynali. Próbowali uśpić czujność przeciwnika, udając niezbyt rozgarniętych chłopców. Byli silni, ale strażnik znał też Drużynę Rena i wiedział na co ich stać. Zapowiadała się spektakularna walka, chociaż tylko Radim był tego świadomy.
    - Co z nimi jest nie tak? - zapytał zdezorientowany Ryu, przyglądając się nietypowej sytuacji.
    - Nie wiem - odparł Yoh, patrząc prosto w oczy Hao po drugiej stronie trybun. Brat ostrzegł go, że Drużyna Smoka może być niemałym wyzwaniem dla Rena, Horo i Choco, ale nie wspomniał nic o takim zachowaniu.
    - Wyczuwam kłopoty - stwierdził Lyserg, potwierdzając przemyślenia wszystkich swoich przyjaciół.
    Ren miał serdecznie dość zachowania tych dziwaków. Nikt normalny się tak nie zachowuje, jak powiedział Horokeu. Rzadko się zgadzał z szamanem z północy, ale tym razem musiał zrobić wyjątek.
    - Dobra, zaczynamy, bo oni się nie ruszą - warknął Tao, mierząc wzrokiem przywódcę Drużyny Smoka.
    Ren zacisnął mocniej dłoń na guan dao, wyskakując do przodu. Był już niemal pewny, że jego broń dosięgła przeciwnika i jakież było jego zdziwienie, gdy bordowowłosego ochronił krwistoczerwony chiński smok.
    Ale jak? Nie wydał nawet polecenia, nie ruszył się nawet o milimetr... W tym momencie Tao zrozumiał, że nie może lekceważyć przeciwnika. Zwłaszcza tego.
    Horo i Choco nie mieli o wiele lepiej w tym momencie. Usui mierzył się z błękitnym smokiem, a McDonell ze złotym. Pierwszy raz spotkali się z takim czymś. Stworzenia były duchami, jednak wydawały się dziwnie namacalne, jakby żyły i były określoną materią.
    Szaman z Północy odskoczył do tyłu, przyklękając na jednym kolanie. Musiał uciekać przed niebieskim potworem, a taka zabawa w kotka i myszkę nie odpowiadała mu ani trochę. Następnym razem skopie cztery litery Renowi, żeby poszedł po rozum, jeśli gdzieś go zostawił, i zaczął słuchać rad przyjaciół. Wiedzieliby na czym stoją już wcześniej, ale Tao nie chciał w ogóle dopuścić do myśli, że mogliby iść na jakiekolwiek zwiady lub coś w tym rodzaju.
    Choco radził sobie nieco lepiej od niebieskowłosego, gdy ciął pazurami złotą bestię. Jednak i on po chwili musiał zacząć robić uniki. Nigdy wcześniej nie miał takiego przeciwnika, a zachowanie Chińczyków potwierdzało, że są niebezpieczni.
    - Yao, nudna jest ta walka. - Czarnowłosy chłopak ziewnął ostentacyjnie, patrząc jak jego niebieski smok atakuje Horokeu.
    - Masz rację Ching - przytaknął drugi czarnowłosy Chińczyk.
    - Spodziewałem się czegoś więcej po szamanach, którzy ratowali świat - odezwał się w końcu Yao, zerkając wyzywająco na Rena. - Chyba czas to skończyć. Ching, Tung, wiecie, co macie robić.
    Czarnowłosym chłopcom nie trzeba było powtarzać dwa razy. Przywołali swoje smoki, łącząc się z nimi w podobny sposób, co Chocolove ze swoim duchem stróżem. Ching miał niebieską skórę, pokrytą łuskami. Natomiast Tung wyglądał niemal identycznie, jedynie złoty kolor odróżniał go od kompana. Obaj zaatakowali swoich przeciwników.
    Yao stał dalej, obserwując zmagania Tao z jego czerwonym smokiem. Niezwykle bawił go upór fioletowowłosego, który nie odpuszczał nawet na chwilę. Zastanawiał się, dlaczego Ren nie użył wielkiej kontroli ducha i walczył tylko przy pomocy guan dao. Wiele słyszał o tym szamanie i spodziewał się po nim dużo więcej, a już na pewno miał nadzieję, że wściekły Tao szybko zużyje furyoku. Jednak to nie nastąpiło, a wręcz przeciwnie - praktycznie nie było widać, by tracił siłę i moc.
    - Też uważam, że należy to skończyć - mruknął Ren, wyciągając miecz Błyskawicy. - A ty co myślisz, Bason?
    - Jestem z tobą, Mistrzu Ren.
    Fioletowowłosy uskoczył na względnie bezpieczną odległość, po czym szybko wykonał podwójne medium przy pomocy guan dao i miecza. Miał jeszcze bardzo dużo furyoku, co niezwykle podbudowywało jego pewność siebie, ale nie zamierzał pozwolić sobie na zmniejszenie ostrożności. Yao nie był idiotą, chociaż na początku sprawiał takie wrażenie, i Tao nie zamierzał go zlekceważyć.
    Spojrzał jeszcze szybko w stronę Horokeu i Choco, aby upewnić się, że dają sobie radę. Uśmiechnął się pod nosem, widząc upór w oczach przyjaciół. Byli zdecydowanie na wygranej pozycji, wystarczy jeden zdecydowany cios. Dosłownie jeden i pośle Yao razem z jego chińskim smokiem do diabła.
    Przyjął pozycję i zdecydowanym ruchem wyskoczył w stronę czerwonej bestii. Zamachnął się, po czym z ogromną siłą natarł na przeciwnika. Ostrze z lekkim oporem wbiło się w smoka, przecinając go na pół.
    Tao zostawił rozpływającą się bestię za sobą, ale wiedział, że to jeszcze nie koniec. Złamał tylko kontrolę ducha i walka dalej trwa, a przynajmniej do momentu, który za chwilę miał nastąpić. Broń Rena zatrzymała się na czerwonym krysztale, zawieszonym na szyi Yao. Kamień pęłk, rozbijając się na miliony odłamków, a czerwona esencja rozpłynęła się niczym lekka mgła.
    - To chyba koniec, Yao - oznajmił pewny siebie Ren. - Twój duch stróż wrócił tam, gdzie jego miejsce. I radziłbym, abyś nigdy więcej nie zamykał tak potężnego smoka w krysztale. Smoki to pradawne istoty, igranie z nimi źle się kończy.
    Bordowowłosy chłopak wpatrywał się z niedowierzaniem na Tao. Nie mógł uwierzyć, że przegrał. W dodatku stracił ducha stróża, był teraz bezbronnym szamanem, który stracił szansę na koronę.
    Usui i McDonell już wiedzieli, że złamanie kontroli ducha szamanów nie wystarczy, ale dzięki Renowi poznali słabe punkty Chińczyków. Wystarczyło tylko dobrze to rozegrać.
    Niebieskowłosy przebił smoka milionami sopli, patrząc jak po raz kolejny kontrola ducha Chinga rozpływa się. Wiedział, że za chwilę zabawa zacznie się od nowa, więc szybko zamroził szafir na szyi chłopaka, uniemożliwiając smoczej esencji wydostanie się.
    Choco dalej ciął pazurami złotą bestię, nie dając jej ani chwili na uniki. Każdy cios ranił smoka, sprawiając, że był w coraz bardziej opłakanym stanie. Postać monstrum zaczęła migotać, stopniowo tracąc materialną postać, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu jak jego poprzednicy. McDonell z szybkością jaguara znalazł się przy przeciwniku, przecinając pazurami kryształ i zostawiając zadrapanie na szyi Chińczyka.
    - Wygrywa Drużyna Rena! - oznajmił Radim, gdy ostatni członek Drużyny Smoka utracił swoje furyoku i ducha stróża.
    Chocolove i Horohoro spojrzeli na Tao, który zaszczycił ich jedynie spojrzeniem. Żadnych słów, jedynie skinął głową. Przyjaciele jednak wiedzieli, że są to swoiste, dość specyficzne gratulacje.

    - Nawet się nie zmęczyłem - oznajmił Ren, wychodząc z areny razem z Horo i Choco.
    Reszta wesołej gromadki powitała ich, gratulując wygranej. Co jak co, ale Drużyna Smoka nie była łatwym do pokonania przeciwnikiem.
    - Jasne, a mi tu czołg jedzie. - Horo wystawił język do Tao, wykonując charakterystyczny dla tych słów gest, czyli odsłonił część oczodołu, który zasłaniała dolna powieka.
    - Tobie też mam dokopać, Śnieżynko?
    - Tylko na to czekam, Czubie!
    - Puszczaj mnie, Yoh! - warknął złotooki, gdy właściciel mandarynkowych słuchawek przytrzymał go, uniemożliwiając pogoń za szamanem z Północy. - Pożałuje, że się urodził!
    Wszyscy przyjęli słowa Chińczyka z przymrużeniem oka, w końcu groźby chłopaka nie były ani trochę prawdziwe. Zawsze tak wyglądały sprzeczki Rena i Horo, więc byli przyzwyczajeni do takich zachowań i, po zażegnaniu napiętej atmosfery, zgodnie ruszyli do Kalima, by uczcić zwycięstwo Drużyny Rena. Było co świętować i nawet Pirika spuściła z tonu, pozwalając bratu zjeść to, na co ma ochotę.
    - Cieszcie się, póki możecie - mruknęła zakapturzona postać siedząca na dachu. Zaśmiała się demonicznie, po czym zniknęła w kłębach czarnego dymu, zostawiając po sobie jedynie kupkę popiołu, który chwilę później rozwiał wiatr.

~*~

 Zakończę sobie odrobinę tajemniczo, a co!
 Mam nadzieję, że walka nie ciągnęła się jak flaki z olejem albo jak moda na sukces. xD Znaczy nawet przyjemnie mi się ją pisało (aż dziwne, nie?), ale nie wiem czy tak dobrze się to czytało. W tej kwestii czekam na opinie i jak coś się nie podobało, to mówicie - postaram się poprawić, żeby czytało się to lepiej. :)
  Rozdział odrobinę krótszy niż poprzedni, ale i tak myślałam, że wyjdzie jeszcze krócej, więc jestem zadowolona w miarę. :D
 Jak widać nie udało mi się nic naskrobać na święta, chociaż cały weekend byłam w domu, ale bardzo dużo pomagałam mamie i po prostu nie miałam czasu przysiąść przed komputerem. W dodatku znowu mi komputer zaczął odmawiać posłuszeństwa, chociaż nie tyle komputer jak Windows i bez przerwy zacinał się na najprostszych poleceniach. Istna katorga. Na szczęście tymczasowo problem mam z głowy. Tymczasowo - bo jak dobrze znam siebie i jak twierdzi twierdzi mój osobisty informatyk (a on to już w ogóle zna moje skłonności do destrukcji, której dokonuję na Bogu ducha winnym Windowsie ^^"), to zaraz znowu coś zepsuje i będę mu marudziła, że komputer/Windows mnie nie lubi i zawiesza się. I pomyśleć, że zawsze słucha mojego miauczenia. ^^" On to musi mnie bardzo kochać, że nigdy nie odesłał mnie do diabła. Pewnie się o niego martwi, hahaha. xD Nawet diabeł by się przy mnie załamał chyba, więc nie dziwię się, że chce mu tego oszczędzić. ^^"
 Święta, święta i po świętach! ^^ Wracam do systematycznego publikowania, więc kolejny rozdział będzie za tydzień. Mam nadzieję, że w sobotę i o bardziej ludzkiej godzinie, ale znacie mnie - spodziewajcie się w niedzielę i w godzinach popołudniowo-wieczornych. xD
 Dobra, koniec tego gadania. ^^"
 Odmeldowuję się na dzisiaj, idę powiadamiać, a później do łóżeczka, bo jutro muszę być wyspana. Mam rozstrzygnięcie konkursu z historii. ^^ Tak, jestem na biol-chemie, nie pytajcie. xD
 Do następnego! :3