niedziela, 20 marca 2016

10. Przygotowania

 Ohayo~
 Przybywam z rozdziałem. To już dziesiąty, a blog istnieje od 31 grudnia 2015 roku. Chociaż co się dziwię, skoro tak często publikuję. ^^"
 Dedykacja dla Aleksandry/Lien, która zawsze komentuje na bieżąco i kiedy trzeba pokaże mi, gdzie robię błędy. Dziękuję za to, bo dzięki Tobie cięgle kształtuję swój styl pisania. :)
 Nie przedłużam. :) Później sobie trochę pogadam. XD
 Zapraszam na rozdział. :)

~*~

    Yoh biegł z Renem ramię w ramię. Byli przyzwyczajeni do wysiłku, mięśnie mało kiedy ich bolały, chyba że się przeforsowali. Zarówno oddech Yoh, jak i Rena, był miarowy, spokojny, jakby urządzili sobie spacerek, a nie popołudniową przebieżkę po Patch Village.
    Od dwóch dni Tao i Asakura biegali razem. Jun, po rozmowie z Anną, która wyraziła zgodę na towarzystwo Rena, namówiła brata, aby ćwiczył z brunetem. Było ciężko, w końcu jak złotooki na coś się uparł, to trudno było mu to wybić z głowy. Jednak Jun znała Rena aż za dobrze i wiedziała w jaki sposób może go podejść.
    - Ren, mogę o coś zapytać?
    - Właśnie to zrobiłeś.
    Yoh westchnął. Tao jak zawsze był oschły dla wszystkich, nawet najlepszych przyjaciół. Przez chwilę biegli w ciszy, po czym Asakura znowu podjął rozmowę.
    - Chciałbym cię o coś zapytać.
    - Hm? - mruknął tylko Tao, jednocześnie zgadzając się na kontynuowanie wypowiedzi przyjaciela.
    - Dlaczego tak ciężko trenujesz?
    Ren spojrzał na niego spod byka. Yoh podniósł ręce w obronnym geście, nie miał nic złego na myśli. Po prostu Tao trenował trzy razy dziennie, a wszystkie ćwiczenia wykonywał z dokładnością, niczym swoisty rytuał.
    - Turniej wznowili, nic w tym dziwnego - burknął, wzruszając ramionami.
    - Skoro to jest jedyny powód.
    Yoh postanowił nie drążyć tematu, bo i tak nic nie wyciągnie z Rena. Tao nie był dziś skory do rozmów, a fakt, że kolejna osoba zwracała mu uwagę na ciężki trening, w ogóle mu nie pomagał. Nikt nie rozumiał powodu, dlaczego złotooki zmuszał swoje ciało do wysiłku. Turniej to nie była jakaś tam bijatyka dzieci rodem z piaskownicy. Każdy szaman musiał mieć silną duszę i ciało, aby utrzymać się na liście kandydatów na króla. A Ren zamierzał wygrać Turniej.

    - Długo jeszcze? - jęknął Horo ze łzami w oczach.
    - Dwie godziny - odparła spokojnie Pirika ze stoperem w ręku.
    Usui spojrzała z politowaniem na starszego brata. Chłopak wyglądał tak, jakby skazała go na pracę w kamieniołomach - cały spocony i wycieńczony. Horo był bardzo leniwy, więc wzięła na swoje barki bycie jego osobistym trenerem. Momentami uważała, że zbyt surowo go traktuje, ale gdyby zaczęła być bardziej łaskawa, to niebieskowłosy szaman od razu wrzuciłby na luz i obijałby się, a do tego nie mogła dopuścić. Widziała jak ciężko ćwiczyli inni, chociażby Ren i Yoh. W dodatku nie przyznała tego, ale cięższy trening miał być dla niego nauczką za zdemolowanie salonu z Chocolove.
    - No dalej, dasz radę - zagrzewała brata do robienia krzesełka, gdy zauważyła, że chłopak nieznacznie się zachwiał i z trudem utrzymał równowagę.
    W tym samym czasie przybiegli Ren i Yoh. Obaj mieli czoło zroszone potem, w końcu słońce, mimo tego że była już osiemnasta, dalej dawało się we znaki szamanom w Patch. Żaden z nich jednak nie wyglądał na specjalnie wykończonego po tych dwudziestu kółkach wokół wioski. Byli zahartowani na taki wysiłek. Yoh był wytrzymały, bo Anna układała mu zestaw ćwiczeń od kiedy przybyła do Tokio przed pierwszą rundą Turnieju. Natomiast Ren od zawsze ćwiczył, bez względu na to czy walczył, czy nie. W pewnym sensie lubił wysiłek fizyczny. Pozwalał mu się wyciszyć i rozładować energię.
    - Mistrzu Yoh, zarejestrowałem nas dzisiaj - zakomunikował Ryu, wyglądając przez okno w kuchni.
    Yoh siedział właśnie na trawie, wpatrując się w niebo. Spojrzał na przyjaciela z uśmiechem.
    - A ty z kim będziesz w drużynie, Lys? - zapytał brunet, przenosząc swój wzrok na zielonowłosego szamana, który właśnie wrócił.
    - Wczoraj w knajpie Karima poznałem dwóch silnych szamanów. Szukali kogoś do swojej drużyny - wyjaśnił. - To bracia, Shiro i Kuro Ishihara.
    Yoh uśmiechnął się do przyjaciela. Cieszył się, że Diethel znalazł kompanów do drużyny. Wcześniej martwił się tym, że Anglik jako jedyny zostanie sam i nie będzie mógł wziąć udziału w Turnieju. Szczerze wątpił w powrót Lyserga do X-Laws, co również go cieszyło. Nie ufał tym ludziom, byli zaślepieni wizją eliminacji wszelkiego zła z powierzchni ziemi.

    Hanagumi wracały na obrzeża wioski, do obozu. Były zarejestrować swoją drużynę, aczkolwiek niechętnie zjawiły się w centrum Patch Village. Nikt nie powiedział im nic niemiłego, ale słyszały nieprzychylne szepty szamanów na swój temat. Nie to, żeby się tym szczególnie przejmowały. Zawsze spotykały się z takim czy innym nieprzyjemnym zachowaniem w stosunku do nich, nigdy w pełni nie przynależały do społeczeństwa.
    - Marie, obóz jest w drugą stronę - powiedziała Kanna, zwracając przyjaciółce uwagę, że skręciła nie w tę stronę, co powinna.
    - Wiem - mruknęła blondynka. - Chciałam się przejść.
    Bismarck wzruszyła ramionami, wyciągając papierosa. Szybkim ruchem odpaliła zapałkę, przypalając tytoń. Zaciągnęła się, po czym z Mattie poszły do obozu. Włoszka ostatnimi czasy zachowywała się inaczej, ale nie mówiła przyjaciółkom, co jest powodem tej zmiany. Kanna i Mattie nie drążyły tematu, wiedząc, że blondynka niedługo sama im wszystko powie. Nie było sensu niepotrzebnie naciskać, a obecnym problemem Niemki było to, co powie Asakurze, gdy zapyta o Phaunę. W końcu mało kiedy się rozstawały i takie sytuacje były nie tyle rzadkością, jak były po prostu dziwne.

    Marion szła ścieżką między drzewami. Podążała w stronę jeziora, próbując zebrać myśli. Coraz bardziej wszystko się komplikowało między nią a Hao. Mistrz był dla niej o wiele bardziej miły niż kiedyś, pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że zachowywał się wobec niej tak samo ciepło, jak w stosunku do Opacho. Oczywiście, Asakura zawsze okazywał uczucia na swój nieco dziwny sposób, jednak Marie i tak było trudno się przyzwyczaić. Wszystko było inne, nowe.
    Poczuła, że zaczyna się rumienić na policzkach. Zacisnęła pięści, zła na siebie, że myśli o Hao wzbudzają w niej takie uczucia. Nie mogła się zakochać w swoim mistrzu, a nawet jeśli, to wiedziała, że Asakura tego nie odwzajemni. Był tysiącletnim szamanem z wymarzonym celem do spełnienia, nie będzie zaprzątał sobie głowy zakochaną w nim dziewczyną.
    Stawiała coraz szybciej kroki, aby już być nad jeziorem. Kamyczki, znajdujące się na ścieżce, leciały na wszystkie strony po zetknięciu z obuwiem szamanki. Ze złością kopnęła jeden z nich, gdy wychodziła zza drzew.
    - Co do jasnej... - zaklął ktoś pod nosem, rozmasowując ramię, w które dostał kamieniem. - Marion?
    - Mistrzu! Ja nie chciałam!
    Phauna zaczęła przepraszać Asakurę, a jej wcześniej zaróżowione policzki pobladły ze strachu. Boże, co ona narobiła... Teraz to ma przechlapane. Ba! Zaraz dołączy do Chucka w świecie duchów! Serce biło jej jak szalone. Żałowała, że nie wzięła swojego medium, przynajmniej miałaby coś, czym zajęłaby trzęsące się dłonie. Przy okazji przytuliłaby przed śmiercią jedyną rzecz, jaka została jej po matce.
    Spuściła głowę, oczekując rozwoju wydarzeń. Próbowała opanować drżące ciało, ale nic nie mogła na to poradzić, mięśnie mimowolnie się napinały i rozkurczały, wprawiając jej ciało w dreszcze. Modliła się w duchu, aby Hao był wyjątkowo łaskawy. I nagle stało się coś, czego spodziewała się najmniej w tym momencie.
    - Spokojnie - przemówił brunet.
    Podszedł do Włoszki, ale ona bała się spojrzeć na niego. Ujął dłonią podbródek blondynki, unosząc jej głowę tak, by widzieć twarz dziewczyny. Marion chciała instynktownie się odsunąć. Asakura był zdecydowanie za blisko, a jedyne, co było jej najmniej potrzebne, to ponowne oblanie się rumieńcem. Starała się nie patrzeć w czarne jak noc oczy chłopaka.
    - Spójrz na mnie. Nie odwracaj wzroku.
    Z pewną obawą i rezerwą spojrzała na niego. Zdecydowanie wolała spoglądać w niebieską taflę jeziora, ale spostrzegła, że Hao nie patrzy na nią ze złością. Delikatnie uśmiechał się do niej, co wprawiło ją w niemałe zaskoczenie.
    - Nic się nie stało - powiedział cicho, a jego głos był wyjątkowo ciepły. - Chodź, usiądziemy.
    Phauna kiwnęła głową dopiero po chwili. Hao był taki spokojny i opanowany, nie krzyczał na nią. Czy to aby na pewno był jej mistrz? Dawniej nie były taki wyrozumiały.
    Idąc za Asakurą, miała pewnego rodzaju de javu. Dość niedawno, jeszcze w kanionie, Hao poprosił ją, żeby poszła za nim. Teraz historia zatoczyła koło.
    Gdy brunet zatrzymał się, usiadła na ziemi twarzą do jeziora, podciągając kolana pod brodę. Władca Ognia zajął miejsce obok, ale nie odwrócił się w stronę wody tak jak jego towarzyszka. Siedział po turecku po prawej stronie Phauny i przyglądał się jej.
    - Teraz powiedz mi, co zrobił ci ten biedny kamień, że tak mocno go kopnęłaś? - zapytał Hao z wesołą nutą w głosie.
    - Nie wiem. Chyba nic, Mistrzu - mruknęła tak cicho i niewyraźnie, że ledwo ją usłyszał. Nie odrywała wzroku od jeziora, aby nie spojrzeć w oczy szamanowi.
    Hao zaśmiał się. Był to krótki, ale szczery śmiech. Zaskoczona Marion, chociaż miała wcześniej opory, spojrzała na Asakurę. Ognisty szaman nie wiedział, dlaczego rozbawiła go ta cała sytuacja. Nie chciał urazić Włoszki i wszystko wskazywało na to, że tego nie zrobił. Phauna przyglądała mu się badawczo, jakby próbowała sobie przypomnieć coś ważnego.
    - Skoro był niewinny, to nie rozumiem, dlaczego go tak potraktowałaś - powiedział, gdy opanował chęć ponownego roześmiania się.
    - Mniejsza o kamień... - Wzięła głębszy wdech, patrząc na chłopaka. - Mogłam coś zrobić tobie, Mistrzu.
    - Ale przecież powiedziałem, że nic się nie stało. - Westchnął ze zrezygnowaniem. Marion zachowywała się jak dziecko, które zrobiło coś okropnego i teraz bało się konsekwencji. - Chodź - powiedział.
    Wstał, otrzepując spodnie, po czym podał blondynce dłoń. Chwilę później oboje wracali do obozu. Szli w ciszy i słychać było charakterystyczny dźwięk zetknięcia się obuwia ze ścieżką. Czasami zachrzęścił kamień albo pękła mała gałązka, która spadła z drzewa.
    Marie analizowała zachowanie Asakury. Powoli zaczynała sobie uświadamiać, co ją tak zaskoczyło niedawno. Hao zachowywał się podobnie do Yoh, był uśmiechnięty i wyrozumiały. A przynajmniej przy niej, bo w stosunku do Opacho zawsze taki był. Wiedziała, że widuje się z bratem. Od incydentu z Marco dwa dni temu wszyscy w obozie wiedzieli, gdzie znika mistrz późnymi wieczorami. Powoli oswajali się nową sytuacją, chociaż nikt nie znał intencji Władcy Ognia. Czekali, aż wszystko się wyjaśni.

***

    Wieczorem dźwięk dzwonka wyroczni przerwał hałas, który panował w domku naszej wesołej gromadki. Każdy się przekrzykiwał, sprawdzając swoje urządzenia. Szczęśliwcami, którym wyznaczono pierwszą walkę po wznowieniu Turnieju, byli Horo, Ren i Choco. Drużyna Rena przyjęła tę wiadomość nad wyraz spokojnie. Tao stwierdził, że z palcem w nosie dadzą sobie radę z Drużyną Smoka. Bez względu na to jak silni są ci szamani, to i tak im skopią cztery litery za dwa dni.
    - A może by tak sprawdzić, kim oni dokładnie są... - zamyślił się Manta. Nie był aż tak optymistycznie nastawiony, jak jego przyjaciele.
    - Nie widzę potrzeby - uciął chłodno Ren.
    Nikt nie zamierzał się już wtrącać. Woleli uszanować decyzję Tao, nawet jeśli głupio postępował. Horo i Choco stwierdzili, że nie ma po co teraz drażnić złotookiego, bo i tak jutro rano popytają u Karima, co to za szamani. Byli co najmniej zaciekawieni nazwą drużyny.

    Następnego dnia nasi szamani jedli obiad w knajpie Karima. Ku wielkiemu niezadowoleniu Rena Horokeu wypytał Silvę o Drużynę Smoka. Strażnik odpowiadał na pytania szamana z północy. Na początku niechętnie, bo jeszcze go posądzą o brak bezstronności, ale pomyślał też, że nie ma nic złego w przekazaniu naszej gromadce jakichś podstawowych informacji.
    Drużyna Smoka brała już udział w Turnieju, ale mało kto o nich słyszał, bo mieli mało walk. Tak naprawdę to Silva też niewiele mógł im powiedzieć o tych szamanach, jedynie jakieś ogólne informacje, które zasłyszał kiedyś od kilku osób. Po więcej musiałby zajrzeć w akta Rady, a tego już nie mógł zrobić, bo groziło mu zawieszenie w prawach strażnika. Wiedział jedno - ci szamani byli niebezpieczni. Tego też nie mógł powiedzieć Drużynie Rena wprost, jedynie napomknął, żeby byli czujni i uważali.
    - Nie martw się, Silva - mruknął Ren, zgniatając kartonik po mleku. Wrzucił opakowanie do śmietnika z taką wprawą, jakby całe życie grał w koszykówkę.
    - Mimo wszystko dziękujemy za pomoc - powiedział Lyserg, okazując strażnikowi wdzięczność za przyjaciela.
    - Powiedziałem tyle, ile mogłem - stwierdził członek Rady, ucinając rozmowę.
    Do knajpy wszedł Marco z Jeanne, więc Silva stwierdził, że nie należy obnosić się z pomocą dla uczestników Turnieju. Zajął się polerowaniem i tak nieskazitelnie czystego blatu, starając się nie rzucać w oczy mężczyźnie w uniformie. Lasso był od kilku dni tykającą bombą dla plemienia Patch, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawiał się Hao. Im bardziej Władca Ognia przestrzegał zasad Turnieju, tym bardziej blondyn kipiał złością. Silvie było na rękę to, że długowłosy Asakura nie sprawia problemów, chociaż miał przed oczami niewątpliwą zapowiedź burzy. Spokój i cisza nigdy nie trwały zbyt długo w Patch Village.
    Jeanne usiadła z gracją przy stoliku obok okna, z którego miała widok na uliczkę. Była ubrana w liliową suknię rodem z XIX wieku. Natomiast Marco nie przejmował się zbytnio swoim wyglądem, wystarczyło, że uniform nie był poplamiony. Już dawno odwykł od normalnych ubrań, a jego obecny strój stał się nieodłączną częścią jego osoby.
    Czerwonooka szamanka uchwyciła wzrokiem postać strażnika, który teraz czyścił jeden ze stolików, przeklinając pod nosem, że chyba trzoda chlewna jadła w tym miejscu i nigdy nie uda mu się odczyścić blatu.
    - Poproszę sok pomarańczowy - przemówiła spokojnym, melodyjnym głosem, zwracając się do Silvy. - A dla ciebie, Marco? - zwróciła się teraz do swojego towarzysza.
    - To samo, pani. - Poprawił okulary, które nieznacznie zsunęły mu się z nosa.
    - W takim razie dwa razy sok pomarańczowy - poprosiła dziewczyna. - Nie spiesz się - dodała, gdy zobaczyła, że Silva niechętnie odrywa się do szorowania stolika.
    W tym samym czasie do lokalu wbiegła wesoła Opacho. Rozejrzała się po obecnych w knajpie, z przerażeniem dostrzegając Marco. Już miała wyjść, nie wykonawszy powierzonego jej zadania, ale Yoh wstał właśnie z krzesła i podszedł do sześciolatki. Był ciekawy, co sprowadzało małą uczennicę Hao do centrum wioski, w dodatku samą.
    - Stało się coś? - zapytał, przykucając przed murzynką.
    - N-nie... Tak... Opacho chciałaby coś powiedzieć... - urwała, nerwowo mnąc rączkami swoją pomarańczową pelerynkę.
    Yoh dostrzegł wściekły wzrok Marco. Zastanawiał się, czy był on skierowany do dziewczynki, czy do niego. W końcu pewnie w oczach blondyna bratał się z wrogiem, kolejnym diabelskim nasieniem wychowanym przez ognistego szamana.
    - Chodź, powiesz mi na zewnątrz - oznajmił wesoło właściciel mandarynkowych słuchawek, po czym ku zaskoczeniu Marco i Jeanne zwyczajnie wyszedł z Opacho.
    Przyjaciele bruneta, jak i Silva, byli przyzwyczajeni do takiego zachowania. X-Laws też powinni się już dawno temu przyzwyczaić, gdy na ich oczach bronił nawet popleczników Hao. A wtedy nie przypuszczał jeszcze, że będzie się dobrze z Piromanem dogadywał. Co prawda o braterstwie jeszcze nie mogli mówić, bo widzieli się zaledwie kilka razy, a ich rozmowy na razie nie schodziły na poważniejsze tory, które naprowadziłyby ich do obopólnych wyjaśnień.
    - Teraz możesz mówić - powiedział Yoh, gdy Opacho usadowiła się na ławeczce nieopodal knajpy Karima.
    - Opacho chciała przekazać wiadomość od Mistrza Hao - odpowiedziała dziewczynka.
    Teraz, gdy Marco nie przeszywał jej wzrokiem na wylot, była pewna siebie. Nie przerażało jej większość X-Laws, z wyjątkiem Lasso. Blondyn był dziwny dla niej, w dodatku nieprzychylnie się wypowiadał o jej ukochanym, najwspanialszym mistrzu, czy to w myślach, czy na głos. Opacho bardzo się to nie podobało. Wyczuwała jego aurę nacechowaną negatywnymi emocjami i właśnie to najbardziej sprawiało, że bała się Marco.
    Dziewczynka przekazała Yoh informacje od Hao, po czym pobiegła w stronę obrzeży Patch Village. Właściciel mandarynkowych słuchawek bardzo polubił tę dziewczynkę, była bardzo sympatyczna. Przy okazji potwierdzała jego tezę, że długowłosy Asakura miał ludzkie uczucia. W prawdzie były one głęboko skrywane przez ognistego szamana, ale Yoh swoje wiedział i nie zamierzał tym razem przekreślić bliźniaka tak jak kiedyś.
    Z tymi rozmyśleniami i nową porcją pozytywnego nastawienia wrócił do przyjaciół, którzy dalej czekali na niego w knajpie.

~*~

 Nie wiem do końca jak to wyżej się prezentuje, ale mam nadzieję, że nie jest tragicznie. ._. Początek szedł mi jak flaki z olejem, a dalszą część miałam napisaną. Później jednak jak przeczytałam wszystko, to zaczęłam zmieniać i... mam nadzieję, że tragicznie nie wyszło. No nic, czekam na Wasze opinie, które są dla mnie niezwykle ważne.
 Hao: Serio, ona te komentarze czyta po kilka razy.
 Tak, Hao ma rację. ^^ Wiele znaczą dla mnie opinie osób, które czytają, bo wiem, co się podoba, a co nie. Wiem czego nie robić w przyszłości, żeby lepiej to wyglądało.
 A, ten wątek HaoxMarion. Zawsze chcę, żeby wyszło idealnie i zarazem naturalnie. Nigdy nie wiem, jak do końca powinnam to opisać, żeby wyszło tak, jakbym chciała. Nie chcę też zmiękczać Hao i mam nadzieję, że wyszedł w miarę naturalnie w tym czymś powyżej, dalej nazywanym rozdziałem.
 W każdym bądź razie nawet mi się podoba ten rozdział. Przecież jakiegoś bubla nie publikowałabym, prawda? XD No, ja też tak myślę, że wolałabym nie dodać nic i po prostu przeprosić za brak rozdziału, niż wrzucać tu coś, co nie podobałoby mi się ani trochę.
 Powiem Wam też, że jak na mnie to dość wczesna godzina publikacji. XD A i rozdział ociupinkę dłuższy od poprzedniego. Szaleństwo! xD
 Kiedy kolejny rozdział, pewnie zapytacie... A, no chciałabym za tydzień, ale święta są i nie wiem, jak to będzie. Niemniej, postaram się coś naskrobać na za tydzień, a jak się nie uda, to widzimy się w pierwszy weekend kwietnia. Może tak być? Mam nadzieję, że ten ewentualny poślizg z publikacją nie będzie wielkim problemem. Będę się jednak starała na za tydzień napisać coś. :)
 Chyba już powiedziałam wszystko, co chciałam... Może nie zapomniałam nic ważnego. ^^"
 Do następnego! :3

niedziela, 13 marca 2016

9. Iskierka braterstwa

 Ohayo!
 Powiem szczerze, że jestem zadowolona z tego rozdziału. Tak, chyba po raz pierwszy w historii, aż zapiszę tę datę dla potomnych! xD
 Rozdział skończyłam przepisywać, poprawiać i dopracowywać jakoś po północy, ale stwierdziłam, że dodam w dzień. Łatwiej wyłapać błędy i literówki, gdy jest się w pełni przytomnym. ^^"
 Dedykacja dla Spokoyoh. ^^ Jak przeczytasz, to będziesz wiedziała, dlaczego akurat dla Ciebie. :)
 Zapraszam do czytania. :)

~*~

    Dobrze znana nam grupa szamanów przeszła ulicami Patch Village. Na czele zdecydowanym krokiem podążała blondynka w czarnej sukience. Reszta posłusznie weszła za nią na arenę. Trybuny były wypełnione niemal po brzegi, co bardziej mogło wskazywać na najważniejszą walkę w Turnieju niż na oficjalne wznowienie rozgrywek o koronę. Oczywiście, nic w tym dziwnego, że to wydarzenie przyciągnęło tak dużą rzeszę osób. Długo wyczekiwany dzień w końcu nadszedł.
    Anna rozejrzała się po trybunach, aby znaleźć wystarczającą ilość miejsc dla ich licznej grupy. Niestety poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Jednak po chwili kilku szamanów dostrzegło zniecierpliwioną blondynkę i przenieśli swoje persony na inną część areny. Co prawda, Kyouyama nie miała w planach przepędzania kogokolwiek. Nie zamierzała też narzekać, że ktoś wolał się przesiąść.
    Yoh usiadł, rozglądając się wokół. Szukał brata, z którym nie widział się od tygodnia. Przeczesywał wzrokiem każdy sektor trybun, co nie było takie łatwe w tym tłumie. W końcu dostrzegł postać w charakterystycznej białej pelerynie. Hao był otoczony swoimi ludźmi.
    Yoh uśmiechnął się. Postanowił, że złapie brata po oficjalnym rozpoczęciu Turnieju.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek rozluźnił się, oczekując przybycia Goldvy. Teraz spokojnie przyglądał się szamanom. Praktycznie wszystkich kojarzył sprzed przerwania Turnieju. Zauważył Sharonę i dziewczyny, które pomachały do niego z uśmiechem. Odwzajemnił gest i dalej się rozglądał.
    Przewodniczący Rady właśnie wszedł na arenę. Pojawił się punktualnie, co do sekundy. W tym samym czasie Yoh spostrzegł X-Laws. Znajdowali się stosunkowo daleko od Hao, jednak zauważył, że Marco patrzy z nienawiścią na długowłosego Asakurę. Mimowolnie napiął wszystkie mięśnie. Tak wściekłego i czerwonego na twarzy blondyna jeszcze nigdy nie widział. Wyczuwał zbliżające się kłopoty, ale nie miał czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo Goldva wziął mikrofon od Radima.
    - Witajcie, Szamani. Spotykamy się ponownie, aby wybrać nowego Króla Szamanów. - Strażnik odchrząknął, rozglądając się. - Król Duchów podjął ważne decyzje, które będą miały wpływ na przebieg całego Turnieju...
    Marco nie słuchał dalej Goldvy. Zacisnął pięści tak mocno, że zbielały mu kłykcie. Mierzył wściekłym spojrzeniem nasienie wszelkiego zła - Asakurę Hao. Nie dość, że niedawno zaginął im bardzo ważny artefakt, to teraz spotyka ponownie tego demona. W dodatku całego i żywego. Lasso miał nadzieję na to, że Asakura smaży się w najgłębszych czeluściach piekła, cierpiąc niewyobrażalne katusze pozagrobowe. A tu co? Ten diabelski pomiot siedzi po drugiej stronie trybun i jeszcze uśmiecha się jakby nic się nie stało! W tym właśnie momencie gniew blondyna osiągnął swoje apogeum.
    - Miały być słowa mądrości, ale będą innym razem, bo ktoś zgubił moje notatki. To znaczy, żeby nie przedłużać - poprawił się Goldva. - Tak jak wcześniej należy zarejestrować trzy osobowe drużyny. Macie na to trzy dni. - Przewodniczący Rady zamyślił się, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinien powiedzieć. - Pozostaje mi tylko życzyć wam powodzenia. Niech wygra najlepszy! Turniej czas wznowić!
    Entuzjazm ogarnął szamanów. Długo wyczekiwany moment nastąpił. Nikt nie zastanawiał się, co będzie po Turnieju. Nie chcieli wybiegać aż tak bardzo w przyszłość. Woleli żyć tym, co było tu i teraz.
    Hao spokojnie opuścił trybuny. Powoli wyszedł z areny w towarzystwie Opacho. Widział i słyszał reakcje szamanów, którzy zebrali się na arenie. Niezwykle bawiły go przemyślenia zaślepionego żądzą zemsty Marco. Blondyn nie przebierał w wyzwiskach pod jego adresem.
    - Zatrzymaj się, plugawy demonie!
    Hao odwrócił się bardzo powoli, wiedząc, że tylko bardziej rozzłości Marco. Spojrzał na blondyna od niechcenia, ignorując wycelowany w niego pistolet. Natomiast Opacho schowała się za Asakurą, czekając na rozwój wydarzeń. Żałowała, że jest jeszcze taka mała i nie potrafi obronić Hao.
    - Mi też miło cię widzieć - odparł z uśmiechem brunet. Niezwykle bawiła go ta sytuacja.
    Za Lasso stało jeszcze dwóch mężczyzn w białych uniformach. Wszyscy trzej patrzyli na niego z nienawiścią, ale on nic sobie z tego nie robił. Dalej był spokojny, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
    - Jestem zaskoczony, że tak późno się dowiedziałeś. Ty i droga Iron Maiden Jeanne. - Skrzywił się nieznacznie, gdy wypowiedział te słowa. - Los bywa dla was niebywale okrutny, nieprawdaż?
    Szamani, którzy jeszcze przed chwilą zapełniali arenę, teraz zaczęli się gromadzić wokół Władcy Ognia i X-Laws. Yoh przepchnął się przez tłum razem z przyjaciółmi. Niestety tego się spodziewał... Po Marco mógł spodziewać się tylko i wyłącznie takiego zachowania.
    - Więc to ty! - Lasso mocniej zacisnął dłoń na broni. Palec trzymał cały czas na spuście, aby być gotowym do strzału. - Wiedziałem, że te wiedźmy były tam w jakimś celu.
    - Wypraszam sobie! - warknęła Kanna, która stała dość blisko Hao. Towarzyszyły jej Marion i Mattie.
    Blondyn zignorował Niemkę i jej przyjaciółki. Ciskał gromami w Asakurę i gdyby mógł wypalić dziurę wzrokiem, to Hao przypominałby wyglądem szwajcarski ser.
    - Nie jesteś zbyt bystry. - Długowłosy zaśmiał się.
    Yoh czuł, że za chwilę stanie się coś bardzo złego, jeśli nie zareaguje. Już miał wyjść z tłumu, gdy usłyszał w głowie głos brata.
    ~ Ani mi się waż, Yoh. To nie jest twoja sprawa, a ja dam sobie radę.
    Głos Hao był cichy i spokojny, ale również nieznoszący sprzeciwu. Yoh pokiwał delikatnie głową.
    ~ Spotkajmy się tam, gdzie ostatnio. O tej samej godzinie, a teraz nic nie rób.
    Nie chcę, żebyś miał przeze mnie na głowie X-Laws, a zwłaszcza Marco, dodał w myślach. Jednak Yoh ostatniego zdania już nie słyszał. Nie mógł, bo Hao wyszedł z głowy brata.
    - Asakura Hao. Lasso Marco.
    Między szamanami pojawił się Renim. Strażnik wyraźnie kierował oskarżycielskie spojrzenie na uśmiechniętego Władcę Ognia.
    - Na mnie nie patrz - mruknął brunet, wzruszając ramionami. - Kulturalnie chciałem pójść z Opacho coś zjeść. Nie planowałem spotkania z nimi.
    Dziewczynka wyjrzała zza swojego nauczyciela. Kiwnęła ochoczo główką, mówiąc, że jest bardzo głodna. Hao spojrzał tylko z satysfakcją na blondyna.
    - Kulturalnie?! Wypraszam sobie! On nie ma nic z dobrego wychowania! - krzyczał mężczyzna w uniformie.
    - W tym momencie jedynym poszkodowanym jest Asakura Hao. - Renim nie wierzył, że kiedykolwiek przyjdzie mu stanąć w obronie Władcy Ognia. Co się na tym świecie porobiło... Ale zasada bezstronności wymagała, by rozstrzygnął ten spór obiektywnie, a wszystko wskazywało na winę Marco.
    - Zejdź mi z drogi, strażniku. Każdy, kto broni tego demona, jest przeciwko wyższemu dobru - oznajmił nad wyraz spokojnie, poprawiając lewą ręką okulary. W prawej dalej trzymał broń.
    - Za takie oszczerstwa i groźby pod adresem członka rady mogę cię wyrzucić z Turnieju jeszcze przed rozpoczęciem walk - ostrzegł strażnik. - Odejdź, Lasso. Odwróć się i odejdź, dopóki daję ci taką możliwość.
    Blondyn zaklął pod nosem. Odwrócił się na pięcie, chowając pistolet. Jego dwaj koledzy poszli w jego ślady, odchodząc za nim. Marco obiecał sobie, że następnym razem nikt mu nie przeszkodzi, a już zwłaszcza Rada. W dodatku został upokorzony na oczach całego Patch Village. Nie ujdzie im to płazem...
    Przy okazji teraz wiedział, że Asakura ma jedną z najważniejszych rzeczy Iron Maiden Jeanne. Lasso wolał się nie zastanawiać, co planował ten demon. Należało się go pozbyć i to jak najszybciej. Gdyby nie pojawił się Renim, to już byłoby po problemie. Już jego w tym głowa, aby stworzyć nową, idealną sytuację do wyeliminowania Hao.
    - Mistrzu. - Opacho patrzyła wyczekująco na bruneta. Uśmiechała się promiennie z typową dla dziecka niewinnością i ufnością.
    - Chodź, Opacho - powiedział Hao, gdy przestał spoglądać w stronę odchodzącego blondyna.
    Długowłosy Asakura skierował swoje kroki w tylko sobie znaną stronę. Opacho pobiegła za nim, śmiejąc się wesoło. Minęli Renima, ignorując go. Hao nie zamierzał dziękować strażnikowi, bo wiedział, że w innej sytuacji cała Rada wbiłaby mu nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie. Jedyne, co powstrzymywało ich przed tym, to Król Duchów i ich odwieczne zasady, którymi się kierowali.
    Strażnik spoglądał za odchodzącym szamanem i jego uczennicą. Nie mógł pojąć faktu, że ktoś tak okrutny jak Hao opiekuje się sześcioletnią dziewczynką. W dodatku Opacho nie jest bardzo silną szamanką, co nieco zmienia schemat dotyczący wszystkich popleczników Asakury. Może jednak wszyscy się mylą i ognisty szaman nie jest psychopatą bez uczuć? Renim pokręcił głową. Nie wiedział nawet, dlaczego zaczął się nad tym zastanawiać.
    - A wy nie macie niczego do roboty? - zapytał strażnik, patrząc na grupę szamanów. - No już, koniec przedstawienia. Rozejść się.

    Yoh wracał z przyjaciółmi do zajmowanego przez nich domku. Cieszył się, że Renim stanął po stronie Hao. Wszyscy widzieli, że to Marco groził brunetowi i, bez względu na to, jaki stosunek do Władcy Ognia mają strażnicy, to Renim musiał opowiedzieć się za ofiarą. Chociaż Hao było bardzo daleko do bezbronnej ofiary, to Yoh poczuł ulgę, gdy brat nie przywołał Ducha Ognia.
    - Dlaczego nic nie zrobiłeś? - zapytała Anna, gdy razem z Yoh wchodziła po schodach.
    - Poprosił mnie o to - odpowiedział szaman.
    Anna zatrzymała się i spojrzała zdziwiona na narzeczonego. Uniosła jedną brew do góry.
    - No dobrze. Zabronił mi interweniować - wyjaśnił zgodnie z prawdą. - Ale czuję, że gdyby się przełamał, to poprosiłby mnie o to.
    - To dalej jest Hao, Yoh. Nie możesz mu bezgranicznie ufać.
    - Wiem, Anno - mruknął cicho. Wiedział, że Kyouyama ma rację, ale mimo wszystko chciał poznać Hao. - Ale wiem też, że nie mogę go teraz zostawić.
    Blondynka przytaknęła. Rozumiała, co czuje Yoh. Mogła mieć tylko nadzieję, że Hao nie knuje nic przeciwko właścicielowi mandarynkowych słuchawek. Jej narzeczony był zbyt ufny i obawiała się, iż ognisty szaman wykorzysta to do swoich niecnych celów. Oczywiście, ona nie zamierzała wtedy stać i patrzeć, ale nie mogła wszystkiego zrobić za Yoh, który widział w każdym odrobinę dobra.
    Itako pokonała resztę schodów i weszła do salonu. Dobrze nie przekroczyła progu, gdy nagle dostała poduszką po twarzy. Wszyscy obecni w pokoju zamarli, nawet Yoh stojący za blondynką. Poduszka upadła na podłogę tuż obok stóp dziewczyny. W jej czarnych oczach było widać złość. Szybko odnalazła winowajcę, a raczej winowajców. Choco i Horo chowali się właśnie za Faustem, który zapomniał o całym bożym świecie i komplementował Elizę. Ren stał z wyciągniętym guan dao w dłoni, mierząc w ukrywających się szamanów. Zmrużył oczy, czekając na rozwój wydarzeń.
    - CZY WYŚCIE POWARIOWALI?! - krzyknęła tak głośno, że niewątpliwie było ją słychać w całym Patch. - Nie odpowiadaj! - warknęła w stronę Horokeu, który już chciał zabrać głos.
    Blondynka ciskała gromami w dwóch szamanów chowających się za Faustem. Wychylali jedynie czubki głów, by móc obserwować, co się dzieje. Dostrzegli, że cały pokój jest zdemolowany, a wszędzie latają pióra z poduszek. Anna również widziała, co się stało w salonie. Przyszła chwilę później od nich, a oni już zdążyli coś zrobić.
    - Marny nasz los - jęknął Choco.
    - Coś mówiłeś? - Kyouyama spojrzała na niedoszłego komika.
    - N-nie, pani Anno.
    Itako ponownie przyjrzała się szamanom i pomieszczeniu.
    - Wy - wskazała na Horo i Choco - posprzątacie cały domek. Ryu i Manta ugotują obiad, a reszta ma mi zejść z oczu.
    Nikt nie zamierzał się sprzeczać z Anną. Nawet Ren postanowił wyjść z domku, bo wiedział jak Horo i Choco mogą być irytujący. Ci dwaj razem wzięci są niczym tykająca bomba, czekająca tylko na odpowiedni moment. Dziś wystarczyła chwila nieobecności Kyouyamy i jego nieuwagi. Choco opowiedział dowcip, Horo zaczął go gonić z poduszką. Gdy rzucał w Afroamerykanina, pech chciał, że ten się uchylił i oberwała blondynka. Niestety Ren nie zdążył zareagować w odpowiednim momencie, czyli stłamsić wenę nieudolnego komika w zarodku. Wrócił właśnie z łazienki, gdy Choco już kończył opowiadać kawał, uciekając przed szamanem z północy.
    Zacisnął dłoń na guan dao. Miał nadzieję, że Choco i Horo kiedyś zmądrzeją, chociaż sam w to nieco wątpił. Westchnął, odganiając od siebie zbędne myśli. Musiał potrenować, żeby w pełni oczyścić umysł. Wiedział, że Jun tego nie popierała. Liczył się ze zdaniem siostry, która jako jedyna zawsze wstawiała się za nim u ojca, ale nie mógł jej posłuchać. Nie tym razem, stawka była zbyt duża.

    Yoh siedział na dachu. Był wcześniej niż powinien, ale nie mógł się doczekać rozmowy z bratem. Rozglądał się, obserwując powoli zasypiającą wioskę szamanów. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń.
    - Cześć - przywitał się Yoh.
    Hao pojawił się przed chwilą za bratem. Teraz siedział obok ze spuszczonymi z dachu nogami. Cieszył się, że to krótkowłosy rozpoczął rozmowę, bo sam nie wiedział, co mógłby powiedzieć.
    - Głupia sytuacja - powiedział właściciel mandarynkowych słuchawek.
    Władca Ognia spojrzał na bliźniaka.
    - No wiesz... Marco.
    - Ach, to. - Ognisty szaman machnął ręką tak, jakby odganiał natrętnego owada. - X-Laws to mój najmniejszy problem.
    - Dlaczego nie pozwoliłeś mi zareagować?
    Hao spojrzał w zachmurzone niebo. Niewątpliwie zacznie niebawem padać deszcz. Pytanie Yoh odbijało się echem w jego głowie. Szukał odpowiednich słów, aby odpowiedzieć, ale żadne nie były wystarczająco dobre, więc milczał. Złapał się na tym, że zwyczajnie martwił się o Yoh, ale nie mógł tego powiedzieć. Nawet nie przeszłoby mu to przez usta.
    - Wiesz jaki jest Marco - powiedział w końcu. - Gdyby zobaczył, że mnie bronisz, to stałbyś się jego nowym celem do wyeliminowania. Dziś o mało nie strzelił do Renima, chociaż wiedział, jakie grożą mu za to konsekwencje.
    - Jest zaślepiony żądzą zemsty. Nie widzi nic poza niszczeniem każdego, kto myśli inaczej niż on.
    Yoh westchnął, spoglądając w niebo razem z Hao. Cieszył się, bo chociaż ognisty szaman tego nie powiedział, to mimo wszystko w jakiś sposób się o niego martwił. Krótkowłosy Asakura nie wiedział, czym dokładnie kierował się bliźniak. Mógł mieć z tego jakieś korzyści, ale Yoh wolał o tym nie myśleć. Wystarczyło mu przyznanie się Hao, w dość wymijający sposób zresztą, że nie chciałby, aby stał się nowym celem na muszce Marco Lasso.
    - Wiesz co? - zaczął Yoh, kładąc się na dachu. Nadal nie odrywał wzroku od zachmurzonego nieba.
    - Hm? - Hao spojrzał na brata z zaciekawieniem. Zaskakiwało go to, że Yoh zachowywał się tak naturalnie i swobodnie w jego towarzystwie.
    - Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będziemy tak siedzieć na dachu i beztrosko rozmawiać o wszystkim. - Uśmiechnął się delikatnie. - Ta walka i w ogóle... Nie sądzisz, że los dał nam drugą szansę?
    Yoh mówił cicho i spokojnie. Zachowywał się tak, jakby Hao nigdy nie był jego śmiertelnym wrogiem, a bratem od zawsze.
    - Nie wiem. Możliwe - mruknął długowłosy.
    Tak naprawdę, to Hao też się nad tym zastanawiał przez ostatni tydzień. Nie chciał się na razie dzielić z Yoh tymi przemyśleniami, bo były one dość świeże, dopiero się formowały. Nie wiedział kiedy zdobędzie się na bardziej szczerą rozmowę z bliźniakiem. Wszystko było dla niego nowe, chociaż przeżył ponad tysiąc lat. Zaskakiwał go upór i motywacja Yoh, aby go poznać i zrozumieć. W dodatku akceptował go takiego, jaki jest i niczego nie wymagał poza towarzystwem i zwyczajną rozmową. Od właściciela mandarynkowych słuchawek biła empatia i pozytywna aura, wyczuwał od niego całą masę pozytywnych uczuć, których dawniej by się nie spodziewał. Momentami ognisty szaman był nieco przytłoczony, ale i w pewnym sensie zadowolony.
    Hao uśmiechnął się. Kątem oka zauważył, że Yoh robi to samo.
    To był nowy rozdział w ich życiu, chociaż żaden z nich nie był jeszcze do końca tego świadomy. Iskierka braterstwa dopiero zaczynała się tlić, ale Rzymu też nie zbudowano w jeden dzień. Wszystko jeszcze przed nimi.

~*~

 Wiecie, że to był, jak na razie, najdłuższy rozdział na blogu? Aż nie wierzyłam w to, że tyle napisałam. Dobra, chciałam dać rozmowę bliźniaków, dlatego tak długo wyszło. ^^
 Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :) Czekam na opinie w komentarzach i/lub na GG, które znajdziecie w zakładce "Autorka". :)
 Tymczasem ja zmykam do moich ulubionych przedmiotów, czyli biologii i chemii. Przy okazji nie mogę zapomnieć o tych dwóch zadaniach z niemieckiego. A, i przydałoby się zacząć rysunki do paczki (Ten, kto należy do Szamańskiej Wioski na FB i jest na bieżąco, to wie, o co mi chodzi.) Czeka mnie chyba pracowita niedziela. ^^"
 Następny rozdział za tydzień. :)
 Do następnego! ^^

niedziela, 6 marca 2016

8. Ważny dzień

Ohayo~
 Szczerze mówiąc, miałam w planach wcześniej wstawić rozdział. Wyszło jak zwykle, przynajmniej dotrzymuję terminów. ^^"
 Bez zbędnego przedłużania. Dedykacja dla Kyatto. :3
 Zapraszam do czytania :)

~*~

    Ostatnia noc była dla Yoh pełna wrażeń. Spał bardzo krótko. Położył się bardzo późno. O dziwo od razu zasnął. Myślał, że po rozmowie z bratem będzie miał mętlik w głowie. Co prawda, zastanawiał się, czy w końcu będzie miał kogoś bliskiego. Chciał, aby Hao go zaakceptował. Nie wymagał zmiany nastawienia bliźniaka do ludzkości. Wystarczyło, że Władca Ognia pozwoli się poznać i zrozumieć.
    Właściciel mandarynkowych słuchawek wstał z samego rana. Słońce dopiero wzeszło, a ptaki rozpoczęły swój poranny koncert. Wczesne wstawanie było niepodobne do Yoh. Szaman był znany z tego, że lubi spać i jeść. Każdy wiedział, że wolną chwilę wykorzystuje na leniuchowanie.
    - Yoh? - Asakura usłyszał cichy, niepewny kobiecy głos.
    W wejściu do kuchni stała ubrana w szlafrok Anna. Była co najmniej zdziwiona widokiem narzeczonego, który z uśmiechem na ustach robił herbatę. Nie mogła wyjść z podziwu, że brunet wstał o piątej rano.
    - Dzień dobry, Anno. Herbaty? - zapytał wesoło. Wyszczerzył ząbki jak tylko on potrafił.
    - Jeśli chcesz mnie przekupić, żeby pójść do Hao...
    - Hao? Nie, nie o to chodzi - odparł spokojnie Asakura. - Herbaty? - ponowił propozycję, gdy woda zaczęła się gotować.
    Itako przytanęła, siadając przy stole. Gdy Yoh postawił przed nią kubek z parującą zieloną herbatą, spojrzała na niego pytająco. Czuła, że wydarzyło się coś bardzo ważnego.
    - Hao był w nocy - wyjaśnił brunet. - Trochę porozmawialiśmy.
    Kyouyama była zaskoczona. Nie samym faktem, że Yoh tak spokojnie o tym mówił, a tym, że nie wyczuła ognistego szamana. Nawet przez sen wyczuwała niebezpieczeństwo. Aura Hao była jedyna w swoim rodzaju, spowita mrokiem. Chociaż... Yoh nic się nie stało. Spała spokojnie całą noc.  Gdyby krótkowłosemu Asakurze cokolwiek zagrażało, niewątpliwie zerwałaby się na równe nogi. Ale Hao nie przyszedł ze złymi zamiarami. Yoh nic nie groziło, była tego pewna.
    Od bruneta biła pozytywna energia. Anna wyczuwała ją. Spotkanie z bratem musiało przebiec dość pomyślnie. Może nie tak pomyślnie, jakby tego Yoh pragnął. A i sama Itako nie uwierzyłaby, że długowłosy Asakura przyszedł tu, aby powiedzieć, że się zmienił. Jednak radość jej narzeczonego, sugerowała jakiś przełom w relacjach bliźniaków. Nie pytała Yoh, co się dokładnie stało. Nie musiała znać przebiegu rozmowy braci. Uznała, że właściciel mandarynkowych słuchawek sam jej powie, gdy uzna, że powinna wiedzieć wszystko.
    Siedzieli w ciszy, pijąc gorącą herbatę. Yoh zrobił też kanapki z żółtym serem i pomidorem. Spokojnie jedli śniadanie. Brunet wolał, żeby to były cheeseburgery, jednak nie można mieć wszystkiego. Nie mógł jeść niezdrowych rzeczy, przez co strasznie ubolewał, a jego żołądek cierpiał niewyobrażalne katusze. Niestety, Asakura jadł małe porcje. Według niego o wiele za małe.
    - Wydawał się inny niż wtedy... - zaczął Yoh. Nie mógł wypowiedzieć reszty słów.
    Kyouyama spojrzała na szamana. Nie pytała o nic. Czekała, aż Yoh sam się przełamie. Nie chciała naciskać.
    - Widziałem, że w głębi duszy ma ludzkie uczucia. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak chce je ukryć.
    Anna za dobrze znała ten błysk w oczach, który na moment pojawił się w oczach krótkowłosego. Znowu chciał komuś pomóc. Tym razem nie była to pierwsza lepsza osoba spotkana przypadkiem na ulicy. Yoh chciał pomóc Hao Asakurze, przed którym drżał praktycznie każdy szaman w Patch Village. Itako wiedziała, że to będzie długi, wymagający zaangażowania proces. Jednak nie miała serca zderzyć narzeczonego z tą oczywistą kwestią. Od dawna nie widziała go tak szczęśliwego i pełnego energii. Yoh tak bardzo wierzył, że może pomóc Hao. Bez względu na to, ile czasu będzie musiał poświęcić na rozwijającą się między nimi braterską relację.
    - Dokąd idziesz? - zapytała zaskoczona, gdy Yoh wstał od stołu.
    - Na trening - odparł spokojnie. - Te dziesięć kółek wokół Patch same się nie przebiegną - zażartował.
    Blondynka spojrzała na niego zaskoczona. Nie sądziła, że szaman będzie tak optymistycznie nastawiony do biegania. Jeszcze niedawno chłopak niechętnie szedł na treningi, marudząc, że jest okrutna. A to wszytsko się zmieniło od walki w Gwiezdnym Sanktuarium. Yoh chodził biegać niekiedy sam, z własnej nieprzymuszonej woli. Twierdził, że go to uspokaja i pozwala się skoncentrować. Kyouyama nie sprzeczała się, ale mimo wszystko martwiła się o narzeczonego.
    Gdy Asakura mijał blondynkę, nachylił się do niej. Lekko musnął wargami jej policzek, po czym wyszedł. Nie wiedział, dlaczego tak postąpił. Po prostu czuł, że powinien. Że chce to zrobić. Anna była dla niego bardzo ważna. Głębsza relacja między nimi dopiero się rozwijała. Oboje odczuwali, że coś się między nimi zmienia. Jednak żadne z nich nie chciało, by to rozwinęło się za szybko.
    Kyouyama została sama w kuchni. Dotknęła dłonią policzek. Nie zdążyła nic powiedzieć. W sumie to nawet nie wiedziała, jak mogłaby skomentować zachowanie bruneta.
    Spojrzała przez okno przy stole. Yoh kończył zakładać obciążniki. Po chwili widziała, jak szaman znika w oddali. Uśmiechnęła się delikatnie, przenosząc wzrok na kubek z niedopitą i ledwo ciepłą herbatą.

***

    - Tak właściwie, to co my tu robimy, Mistrzu? - zapytała niecierpliwie Mattie.
    Hao spojrzał na uczennicę. Nie był to karcący wzrok, którego spodziewała się ruda. Asakura westchnął cicho. Lubił te dziewczyny, ale były bardzo niecierpliwe.
    - Potrzebuję pewnej informacji - wyjaśnił spokojnie. - I będziecie mogły wykonać resztę zadania.
    - Tylko dlaczego to tak długo trwa? - Kanna zaciągnęła się. Strzepnęła zdecydowanym ruchem popiół z papierosa.
    Hao zerwał Hanagumi o świcie. Widział niezadowolenie na ich twarzach, ale nic nie powiedziały. Obiecały mu pomóc w bardzo ważnej sprawie. Ufał wszystkim swoim poplecznikom, jednak do tego zadania potrzebował dziewcząt. Były niezwykle dokładne i rzetelne. Nieraz powierzał im ważne misje.
    Od godziny siedzieli na dachu domu, obserwując okolicę. Czekali na okazję, by wprowadzić plan w życie. Miał nadzieję, że osoba, której wypatrywali zjawi się niebawem. Nawet sam Hao zaczynał tracić cierpliwość. Nienawidził, gdy ktoś nie trzymał się ustalonych terminów i godzin.
    - To jest niezwykle nudne, Mistrzu - mruknęła Marion. Na jej twarzy malowało się znudzenie.
    - Spokojnie, Marie. - Hao uśmiechnął się. - Już czas.
    Między drzewami stały trzy osoby. Byli to mężczyźni. Hao oszacował, że mogli mieć dwadzieścia parę lat, nie więcej. Jeden z nich trzymał sporych rozmiarów pudełko. Drugi trzymał kurczowo czarną teczkę. Musiał mocno zaciskać dłoń na rączce, ponieważ zbielały mu kłykcie. Trzeci rozglądał się nerwowo, jakby obawiał się, że ktoś niespodziewanie zajdzie ich od tyłu.
    - Idziemy, dziewczęta.

***

    Ren biegł przez las. Czuł jak jego mięśnie napinają się od nadmiernego wysiłku. Ostatnimi czasy nie oszczędzał się, trenując do granic wytrzymałości. Codziennie zwiększał ilość kilometrów do przebiegnięcia. Musiał zwiększyć swoje możliwości, aby wygrać Turniej. Pokaże rodzinie, że jest w stanie pokonać każdego szamana w Patch. W końcu nazywał się Tao Ren.
    Tak bardzo spieszył się na trening, że nie zdążył zjeść śniadania. Złapał tylko za buteleczkę mleka, którą opróżnił, gdy schodził po schodach. Teraz zaczynało mu burczeć w brzuchu. Zignorował odgłosy, które wydawało jego ciało i przyspieszył. Jeszcze dwa kilometry i coś zje.

    - Ren, przemęczasz się - powiedziała z troską Jun.
    Fioletowowłosy spojrzał na siostrę, przełykając kolejną łyżkę płatków kukurydzianych na mleku. Doshi martwiła się o niego. Stwierdziła przed chwilą, że ledwo stał na nogach, gdy wrócił z treningu. A przecież to dopiero przebieżka po Patch. Kolejna część treningu jeszcze na niego czekała.
    - Nie przesadzaj - burknął pod nosem.
    - Mistrzu Ren, panienka Jun ma rację. - Bason lewitował nad ramieniem swojego szamana.
    - Nikt cię nie pytał o zdanie, Bason. - Ren zmrużył oczy. - Nic nie rozumiecie. Za tydzień wznowią Turniej.
    Jun westchnęła cicho. Cały Ren. Zawsze musiał być silniejszy, a to wiązało się z morderczymi treningami. Ostatni raz, kiedy złotooki wpadł w taki trans, miał miejsce przed eliminacjami. Chciał za wszelką cenę pozbyć się Yoh, aby ułatwić sobie drogę do korony. Później wszystko potoczyło się inaczej niż planował. Zaprzyjaźnili się, ale Ren dalej chciał być lepszy od Asakury.
    - Bason. - Tao wstał od stołu. - Idziemy.
    Duch nie odpowiedział nic. Nie chciał już denerwować złotookiego, więc posłusznie poleciał za swoim szamanem.

***

    Wieczorem w obozie zjawiły się Hanagumi. Misja powierzona im przez Asakurę została wykonana z najmniejszymi szczegółami. Były z siebie niezwykle zadowolone. Już dawno tak świetnie się nie bawiły. Oczywiście, obowiązek był najważniejszy.
    - Bardzo dobrze. - Hao uśmiechnął się, gdy Kanna zdała mu raport.
    - Tylko... - Bismarck zawahała się. - Napotkałyśmy pewne przeszkody...
    Władca Ognia spojrzał na nią pytająco. Był ciekawy, co się wydarzyło. Oczywiście, skoro dziewczyny dały sobie bez problemu radę, to nie było to nic poważnego.
    - Marco Lasso - wycedziła przez zęby Mattie.
    Asakura drgnął na dźwięk dobrze znanego imienia. Marco? Zmarszczył brwi. Był pewny, że X-Laws nie będą się pałętać w tamtej części miasta. Nie spodziewał się takich przeszkód w realizacji swojego planu. Wszystko poszło po jego myśli, ale był niemalże przekonany, że Jeanne zacznie węszyć jak pies policyjny.
    - Spokojnie, Mistrzu. Już wracałyśmy, kiedy on się pojawił. - Kanna upuściła niedopałek. Mocno nadepnęła na niego butem, wcierając go niemal w ziemię. - Chciał nas zabić w imię wyższego dobra, ale nie wziął arcyducha.
    - Ta jego mantra jest niebywale nudna. - Phauna ziewnęła szeroko, zasłaniając usta dłonią. Większość rzeczy uważała za nużące, a postawa Marco należała do jednej z nich. Blondyn nie potrafił zaakceptować, że jego święta zasada już się przejadła poplecznikom Asakury.
    - Oczywiście - zaczął Hao. - Mam nadzieję, że X-Laws nie domyślają się niczego. Nie chcemy im przecież psuć niespodzianki przed wejściem do Patch.
    - Och, spokojnie, Mistrzu - odparła Mattise, która opierała się o swoją miotłę.
    - Lasso nie grzeszy bystrością, nie połączy faktów - mruknęła Kanna. - Był święcie przekonany, że nie żyjesz, Mistrzu.
    - I niech tak na razie zostanie.
    Asakura wstał z ziemi. Odetchnął wieczornym powietrzem, patrząc przed siebie. Na razie wszystko szło po jego myśli. Pakunek i teczka z dokumentami od tajemniczych postaci były bardzo użyteczne. Rada myślała, że wszystko trzyma szczelnie zamknięte w jednej z najbardziej strzeżonych komnat. Akta nie przydadzą im się ani trochę, ale Hao miał dla nich szczególne przeznaczenie. Wystarczy nieco poczekać.
    W dodatku X-Laws także spotka niemiła niespodzianka. Dokumenty dotyczyły Rady, za to pakunek - samej drogiej Iron Maiden Jeanne. Ciekawe, czy Marco dalej będzie taki pewny siebie, gdy Hao zrealizuje swoje plany. Asakura obrał tym razem nieco inną taktykę. Dużo lepszą.
    - A to dopiero początek - powiedział bardziej do siebie niż do Hanagumi.
    Opacho spojrzała z zaciekawieniem na długowłosego. Skoro mistrz się cieszył, to ona również. Chciała być kiedyś taka jak Hao. Chciała być silna. Asakura był dla niej najważniejszą osobą na świecie.

    Niedługo po rozmowie Hao i Hanagumi reszta uczniów Asakury wróciła do obozu. Wszyscy usiedli wokół ogniska. Brunet opowiadał im coś, a oni słuchali z zaciekawieniem. Nikt nigdy nie wypowiedział tych słów na głos, ale byli dla siebie jak rodzina. Każdy był na swój sposób ważny. Przy Hao wiedzieli, że są potrzebni.
    Asakura zakończył swoją opowieść. Rozejrzał się wokół, przyglądając się każdemu przez chwilę. Nie musiał używać reishi, aby wiedzieć, jak wpływ wywarła na nich jego wypowiedź. Emocje mieli wypisane na twarzach.
    - Mistrzu, opowiedz coś jeszcze - poprosiła Opacho, patrząc swoimi dużymi oczami na bruneta.
    - Innym razem. - Pogłaskał dziewczynkę po głowie. - Teraz powinnaś iść już spać.
    Murzynka nadęła policzki. Nie była jeszcze tak bardzo śpiąca. A może była? Mniejsza o to, bo już chwilę później biegła za Hao, który postanowił odprowadzić dziewczynkę do namiotu.

***

    Dni mijały, a wznowienie Turnieju zbliżało się wielkimi krokami. Patch Village wypełniło się szamanami, którzy byli gotowi walczyć między sobą. Każdy czuł dziwne napięcie, oczekując ważnego dla nich dnia. Energia rozpierała wszystkich bez wyjątku, nawet tych, którzy nie brali udziału w Turnieju.

    Nastał ważny dzień. Dzień tak bardzo wyczekiwany przez obecnych w wiosce. Już lada chwila Goldva ponownie oznajmi rozpoczęcie drugiej rundy. Najwyższy czas wybrać Króla Szamanów, aby zachować równowagę na świecie. Pierwszy raz w historii tyle zwlekali z zakończeniem Turnieju. W dodatku Król Duchów podjął decyzję, która jeszcze bardziej opóźni wszystko.
    - Sam wiesz, co robisz. - Westchnął Goldva, patrząc w stronę Króla Duchów.
    Poprawił szatę, zerkając po raz ostatni na dobrze znaną wszystkim poświatę w oddali. Odwrócił się na pięcie. Podążył plątaniną korytarzy w stronę areny, na której zbierali się wszyscy. Zostało zaledwie kilka minut.
    Już czas. Za chwilę wznowią Turniej.

~*~

 Ekhem... się spieszę z wznowieniem Turnieju. ^^" Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza. Spokojnie, teraz będę mogła się skupić na najważniejszym wątku tego opowiadania. :) A, Spokoyoh, spokojnie, bliźniacy spotkają się jeszcze nie raz, ale to od następnego rozdziału. :D
 Nie będę się rozpisywać, bo muszę biec pisać referat z historii. Wypadałoby też dokończyć tę prezentację na konkurs o twierdzach kresowych na Ukrainie. Zobaczymy, czy czas mi na to pozwoli. ^^"
 Zanim się pożegnam, to chciałabym zachęcić Was do odwiedzenia bloga Lien (Ścieżki ducha) oraz bloga Kyatto (Granice śmierci). Dziewczyny niedawno wróciły do fandomu SK. :) Obie też znam dość długo, więc będzie mi bardzo miło, jeśli ktoś zajrzy na ich blogi. :)
 Następny rozdział za tydzień. Postaram się w sobotę, ale oczekujcie mnie bardziej w niedzielę. xD
 Do następnego! :3